Drogie Panie,
piszę do Was, bo mam ogromną rozterkę. Zupełnie nie wiem, jak mam się zachować i podejść do tego tematu. Nie jestem osobą, która własne samopoczucie uważa za najważniejsze. Wręcz przeciwnie. Ale jednak dawno nie było mi tak głupio…
Jestem matką dwójki dorosłych dzieci. Syn od kilku lat ma żonę i mieszkają poza granicami kraju. Teraz przyszła pora na młodszą córkę. Już po zaręczynach, a ślub jest zaplanowany na sierpień tego roku. Uwielbiam jej narzeczonego oraz jego rodziców. Myślę, że razem stworzymy naprawdę fajną rodzinę.
Tylko pojawiła się kwestia pieniędzy i już nie jest tak miło.
Tradycja jest taka, że wesele organizują rodzice panny młodej. Mieliśmy taki plan. Nie obyłoby się bez jakiegoś kredytu, ale jakoś by się zorganizowało skromne przyjęcie. Tylko, że dla nich to za mało. A może inaczej - jego rodzice twierdzą, że można to zrobić z większą pompą. I chętnie sfinansują wszystko.
Praktycznie ten temat w ogóle mnie nie dotyczy. Organizacją i finansami zajęli się oni. Czasem tylko proszę o radę, bo nie chcą nas zupełnie wykluczyć. Razem ustalaliśmy już np. menu. Wiele razy próbowałam się dogadać odnośnie kosztów, ale bez skutku.
Dla nich sprawa jest zamknięta. Mają, to płacą i nawet tego nie odczują.
To wspaniale z ich strony i bardzo to doceniam. Wyobraźcie sobie tylko, jak się teraz z mężem czujemy. Jak jacyś gorsi, jak biedni krewni, jakbyśmy przynosili wstyd córce. To nie tak miało wyglądać. A kiedy zaproponowałam, że dorzucimy chociaż część - usłyszałam, że niczego nie musimy udowadniać. Wszyscy wiedzą, jak dbamy o córkę i jak ją kochamy.
Niby powinnam się cieszyć. To będzie piękny ślub, a my unikniemy zadłużenia. Tylko niesmak pozostaje. Naprawdę boję się, jak to będzie tego dnia… Nie będziemy przecież organizatorami, ale tylko gośćmi. Takimi samymi, jak 150 innych osób.
Co powinnam teraz zrobić?
Jadwiga