Mam problem, który może pomożecie mi rozwiązać. Jestem zaproszona z mężem na ślub koleżanki z liceum. Nie widziałyśmy się dosyć długo, ostatnio prawie w ogóle kontaktu, ale przypomniała sobie o mnie teraz. Wprosiła się niedawno i dała zaproszenie na ślub. Zaskoczyła mnie, od razu się zgodziłam. Raczej nie mam wątpliwości, czy tam iść, bo chciałabym się pobawić. Problem mam z prezentem.
Krótko mówiąc – jesteśmy w tym momencie spłukani do ostatniej złotówki. Ledwo skończyliśmy remont mieszkania, a to nie koniec wydatków. Zresztą, mnie się wydaje, że i tak nie powinnam za bardzo szaleć z tym ślubem. To taka luźna znajomość, więc co dam, to będzie. Nie powinna się obrażać.
Wiem, jakie są teraz stawki. Przynajmniej dwie stówki na głowę, może więcej. Razem powinniśmy dać 500. Tyle nie mam.
A chyba nawet gdybym miała, to bym nie dała. Według mnie to jest już przesada. Goście muszą się przejmować, ile kosztuje wesele i dać tyle, żeby się zwróciło. W takim razie trzeba było od razu wprowadzić płatne bilety wstępu i byłoby po sprawie. Ja postanowiłam dać do koperty 50 zł. Tyle akurat mam i więcej jej teraz nie wytrzasnę.
Nie chcę od nikogo pożyczać i zadłużać się z byle powodu. Młodzi powinni się cieszyć z samego gestu i kilku groszy, a nie liczyć, że im sfinansujemy weselicho. No, ale usłyszałam, że to by było bezczelne i lepiej w ogóle dać pustą kopertę.
To co lepsze? Zaznaczam, że więcej nie dam. Nie ma takiej możliwości.
Aga