Syn mojej siostry idzie w tym roku do pierwszej komunii. Jego rodzice wymyślili ostatnio, że zamiast dawać mu pieniądze albo kupować prezenty (w istocie dzieciak ma już wszystko, bo kasy im nie brakuje), wszyscy moglibyśmy się złożyć na obóz językowy w Miami. Taki wyjazd miałby trwać miesiąc, cały sierpień, a kosztowałby... 16 tys. złotych! Takie są stawki za takie atrakcje, niestety.
Chętnych do partycypowania w kosztach jest w sumie 5 osób, co daje ponad 3 tys. na głowę! To moim zdaniem straszna suma, ale wiem, że oczekują tego ode mnie - to w końcu bliska rodzina.
Sprawdziłam, że obozy językowe w Londynie albo gdziekolwiek w UK są dużo tańsze i zasugerowałam, że może znajdziemy mu coś w Europie - nawet na Malcie! Ale oni orzekli, że ich interesuje amerykański angielski, a nie jakiś parszywy, brytyjski akcent, więc Miami jest najlepszym rozwiązaniem.
Jak sądzicie, bawić się w to, czy olać, narazić się na obrazę rodziny i kupić chłopakowi po prostu jakiś mały komputer? To też fajny prezent, a na pewno znalazłabym coś za max 1800 zł...