Kayah słynie z oryginalności, zarówno w działalności artystycznej, jak i stylu ubierania. Piosenkarka nigdy nie ukrywała, że wiele jej kreacji pochodzi ze sklepów, w których oferowana jest odzież z drugiej ręki.
„Nie poświęcam zbytnio uwagi szmatkom. Oczywiście poprzez styl ubierania można wyrazić swój temperament, ale nie metka o tym decyduje. W finałowym odcinku II edycji „Voice of Poland” wystąpiłam w kreacji ze sklepu second hand w Otwocku, na dokładkę spiętej z przodu agrafką” – mówi gwiazda w rozmowie z „Harper`s Bazaar” i dodaje: „Naprawdę czuję się debilnie, jak mam wydać na szmatę majątek. Nie robię już tego. Za dużo biedy na świecie widziałam”.
Podobne podejście prezentuje inna wielka gwiazda polskiej sceny muzycznej, Monika Brodka, która bardzo często zagląda do sklepów z używaną odzieżą. „Na pokazie kolekcji Tomka Ossolińskiego byłam w musztardowej sukience z second-handu. Stamtąd mam też dwie torebki Prady, a tę tutaj Louisa Vuittona kupiłam w Amsterdamie na pchlim targu za grosze. Oprócz bielizny w ciucholandzie mogę kupić wszystko” – tłumaczy piosenkarka w rozmowie z „Twoim Stylem”.
Brodka nie kolekcjonuje ciuchów, a przede wszystkim nie lubi wydawać na stroje zbyt wiele pieniędzy. „Wiem, jaką emeryturę dostaje moja mama, i głupio mi wydać pięć tysięcy złotych na ubranie, które włożę raz, zrobią mi w nim zdjęcie i pójdzie na dno szafy” – wyjaśnia.
Zwolenniczką „second-handów” jest także Agnieszka Włodarczyk. Na internetowym profilu aktorka pochwaliła się nawet, ile wydała na dwie kreacje, którymi zachwycała podczas Festiwalu Gwiazd w Międzyzdrojach. „Ubrałam się na za 2,50. Tyle kosztowały obie sukienki. Można? Można” – napisała.
Na innej imprezie Włodarczyk miała jednak na sobie suknię wartą 6,5 tysiąca zł. Wyjaśniała później, że strój został jej udostępniony przez zaprzyjaźnionego projektanta. „Nawet gdybym za nią zapłaciła, nie zmienia to faktu, że lubię ubierać się w lumpeksach i zawsze szukam modowych okazji” – wyjaśniła w internecie.
Nie wszystkie celebrytki tak chętnie korzystają z ciucholandów. Jedna z najbardziej znanych polskich WAGs, czyli Sara Boruc-Mannei twierdzi na przykład, że jest… zmuszona do kupowania kosztownych ubrań. „Kiedy wkładam ciuchy drogich marek, to piszą, że chwalę się bogactwem. Ale gdybym nosiła rzeczy z lumpeksu, to napisaliby, że jestem skąpa. Nie interesuje mnie, co ludzie o mnie powiedzą czy pomyślą. Mamy pieniądze i nie będę za to przepraszać” – tłumaczy celebrytka w rozmowie z magazynem „Flesz”.
Zobacz również: Kupiła tanią sukienkę w Internecie. Nie spodziewała się CZEGOŚ TAKIEGO!
fot. Thinkstock
Sklepy z używaną odzieżą, zwane też lumpeksami, ciucholandami czy szmateksami, wpisały się w polski krajobraz. Z ostrożnych szacunków wynika, że w naszym kraju działa obecnie około 30 tysięcy tego typu punktów. Trafia do nich blisko 100 tys. ton towaru rocznie. Według specjalistów rynek odzieży używanej jest wart ponad 5-6 mld zł.
Takich sklepów wciąż przybywa, ponieważ uwielbiamy w nich buszować, co zresztą potwierdzają badania. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że ponad 10 milionów naszych rodaków ubiera się w ciucholandach. W ankiecie TNS OBOP 42 proc. Polaków przyznaje się do regularnego bywania w lumpeksach. Kolejne 13 proc. robi tam zakupy sporadycznie.
Co ich przyciąga? Dla 60 proc. podstawowym kryterium jest niska cena sprzedawanych w szmateksach ubrań. Co czwarty klient docenia jednak przede wszystkim ich oryginalność. 7 proc. podkreśla duży wybór, a dla 3 proc. ciuchy z lumpeksów są po prostu modne.
fot. Thinkstock
Niewątpliwie na częstotliwość zakupów w takich sklepach wpływa nasza kondycja finansowa. Z badania TNS OBOP wynika, że w rodzinach będących w złej sytuacji używaną odzież kupuje się dwa razy częściej niż w rodzinach o średniej i dobrej pozycji materialnej. Aż 88 proc. ankietowanych z ubogich rodzin przyznało, że kieruje się niską ceną ubrań. W rodzinach o dobrej sytuacji w lumpeksach kupuje się odzież już nie z powodu ceny (42 proc.), ale dla przyjemności (54 proc.).
Do zakupów w lumpeksach nie zniechęcają nas nawet makabryczne historie, takiej jak ta o pannie młodej, która miała umrzeć od noszenia używanej sukni ślubnej, zdobytej w sklepie z używaną odzieżą. Powodem śmierci było rzekomo zakażenie wywołane trupim jadem, bo kreacja została wcześniej zdjęta z… nieboszczki.
Ta opowieść pochodzi jednak z dawnych czasów, w dodatku wydarzyła się w Stanach Zjednoczonych. Dziś raczej nie ma prawa się powtórzyć, ponieważ sprzedaż ciuchów w lumpeksach jest poddana ścisłym regulacjom. Jak podaje „Dziennik Gazeta Prawna” taka odzież jest początkowo traktowana jako odpad. Żeby mogła trafić do sklepów musi zostać pogrupowana w sortowni i przejść przez dezynfekcję. Odkażanie ubrań ma miejsce w specjalnych komorach i podczas niego usuwa się czynniki, które mogą powodować choroby i grzyby.
Zobacz również: Moda męskim okiem: Kupujesz w ciucholandzie? Nie idę z tobą do łóżka!
fot. Thinkstock
Wiele dzisiejszych sklepów z używaną odzieżą nie przypomina już przybytków z początku lat 90., zlokalizowanych w niszczejących barakach, których jedyne wyposażenie stanowiły wielkie kosze wypełnione stertami ciuchów.
„W lumpeksach aktualnie wygląda dużo lepiej niż kiedyś, ubrania często są starannie segregowane i wieszane na wieszaczkach. Można poczuć się jak w prawdziwym sklepie. Tylko przy podejściu do kasy, jest jakoś milej. Może nie tak miło, jak te 10-20 lat temu, ale nadal miło. W lumpeksie możecie znaleźć kultowe marki, które są poza naszym finansowym zasięgiem, a także ubrania z zagranicznych sklepów, których w Polsce nie znajdziecie” – zachwala Zuzanna, autorka bloga „Sanna`s Land Of Illusion”.
Ciucholandy coraz częściej pojawiają się przy głównych ulicach czy w galeriach handlowych. Nie zawszą są też tanie. „Ta używana sukienka kosztowała 375 złotych” – zdradziła w „Twoim Imperium” Edyta Herbuś, zapytana o swoją kreację na jednej z imprez. „W Warszawie są dwa second-handy, które lubię odwiedzać. Można tam dostać rzeczy dobrej jakości, czasami używane, czasami nowiutkie” – dodała celebrytka.
fot. Thinkstock
Sukces zakupów w ciucholandzie wymaga dobrej znajomości zasad jego funkcjonowania. Przekonuje o tym blogowy wpis jednej z fanek tego typu sklepów – Kasi Tusk. „Kluczem do tego, aby upolować coś wyjątkowego jest znajomość dat dostaw. Wystarczy spytać Pani sprzedawczyni, kiedy do sklepu jest przywożony nowy towar. Jeśli chodzi o samo poszukiwanie ciuchów, najważniejszą zasadą jest: NIE DAĆ SIĘ ZWARIOWAĆ! Na samym początku ceny naprawdę szokują i ma się ochotę kupić wszystko, a przecież nie chodzi o to, żeby wyjść z siatką niepotrzebnych rzeczy (nawet jeśli wszystko kosztowało razem 12 złotych)” – radzi znana blogerka.
„To co ja polecam kupować w lumpeksach, to po pierwsze rzeczy dobre gatunkowo, a po drugie takie, których nigdy nie ma się za dużo (podkoszulki, getry, kardigany itd.). Nie nastawiajmy się też na to, że za pierwszym razem znajdziemy same piękne, markowe rzeczy, bo łatwo się zniechęcimy. Czasami lepiej jest wyjść z pustymi rękami niż popełnić błąd i zapełnić nim niezwykle cenną, wolną przestrzeń w naszej szafie” – pisze Kasia Tusk.
RAF
Zobacz również: Uzależniona od kupowania