Od roku jestem na diecie wegetariańskiej, a od jakichś 2 miesięcy próbuję weganizmu. Przyłożyłam się do tego i naprawdę unikam wszystkich pokarmów pochodzenia zwierzęcego. Tylko idzie Wielkanoc i nie wiem jak to przeżyję. Idę na śniadanie do rodziców chłopaka i nie chciałabym robić sensacji, ani problemu.
Wiadomo, co będzie na stole. Jajka, biała kiełbasa, sałatka z dodatkiem pewnie jakiejś śmietany, to samo z chrzanem. Wszędzie jakieś dodatki zwierzęce i praktycznie nic mi nie zostanie. Kiełbasa oczywiście odpada, wędlina też, więc nie bardzo wiem, co mogłabym tam zjeść.
Sam chleb? Tylko z czym, skoro w maśle jest mleko? Zastanawiam się jak postąpić.
Czy myślicie, że powinnam bronić swoich przekonań także przy świątecznym stole? Najchętniej widziałabym to tak, że przynoszę swoje wegańskie jedzenie, uprzedzę o tym wcześniej jego mamę i po kłopocie. Ale już wiem, że ona się obrazi, bo chłopak zna ją lepiej ode mnie.
Nie przynosić nic i głodować potem przy stole, skoro ona tyle czasu to gotowała i przygotowywała? Wyszłabym na niekulturalną i zwyczajnie chamską. Nie chcę tak podpadać przyszłej teściowej. Ona jest swojską kobietą i takich diet nie rozumie.
Przełamać się i zjeść jajko? Nie wiem, jakbym się po tym poczuła…
Sama jestem sobie winna, wymyśliłam dietę, to mam cierpieć… Tak, słyszałam to. Ale ja z moim weganizmem nie mam problemów. Problemy mają ludzie wokół, którzy mają mnie za wariatkę albo jakąś niewychowaną. Coraz bardziej boję się tej niedzieli i nie wiem jak mam to rozegrać.
Ulec presji i zjeść coś niewegańskiego? Przynieść swoje jedzenie?
Bardzo bym prosiła o radę kogoś, kto był już w takiej sytuacji. Ja w każdym rozwiązaniu widzę jakiś kłopot.
Ula