Witam Was kochane Papilotki!
Moja historia jest dość długa, ale postaram się opowiedzieć w skrócie. Mieszkam w mieście, ale urodziłam się w wiejskim, małym szpitalu gdzie były przedpotopowe warunki. Położna przy porodzie za mocno pociągnęła mnie za nogi i uszkodziła mi stawy biodrowe. To się zdaża i jest uleczalne - masażem i nastawianiem - ale nikt mamie się nie przyznał, że jest coś nie tak. Gdy po jakimś czasie poszła ze mną do lekarza - było już za późno. Pierwszą operację na biodra miałam w wieku 2 lat. Później kolejną i kolejną. Od kąd tylko pamiętam to moim domem był szpital. Spędziłam tam prawie całe dzieciństwo. Nic nie rozumiałam, myślałam, że musi tak być. A ja co roku miałam jedną czy dwie operacje. Za którymś tam razem z biodrami było dobrze, ale operowali mnie studenci, bo jak później powiedzieli rodzicom \"byłam ciekawym przypadkiem\" i uszkodzili mi nerw prowadzący do stopy. No i kolejne problemy. Za chwilę operacja na kolano, później kiladziesiąt na stopę. Dzisiaj mam 16 lat i wiem, że to nie koniec. Na dodatek teraz strasznie bolą mnie kości, czasami nie śpię całą noc, a później nie mogę sobie poradzić ze wstaniem z łóżka. Lekarze zaproponowali mi kolejną operację - usunięcia tej kości, która tak bardzo mnie boli, ale coś za coś - już nigdy nie będę chodziła. To jest jak wyrok! Czemu właśnie teraz? Teraz, kiedy zaczęły spełniać się moje małe marzenia. Bo to największe (chciałabym być zdrowa i mieć lewą nogę tak ładną jak prawa, czyli ta zdrowa, nigdy nie operowana) wiem, że nigdy się nie spełni. Długo szukałam dobrej kliniki, która usunie mi te wszystkie paskudne blizny i wstawi sztuczny mięsień w miejsce łydki, która jest tak straszliwie chuda i krzywa przez tą kość. I co mam teraz robić? Codziennie zadaję sobie to samo pytanie: czemu płacimy za cudze błędy?
Dziękuję za uwagę, pozdrawiam! :)