Drogie Papilotki!!!
Jestem bardzo młodą kobietą, mam męża od roku , dziecko w drodze , kochanych rodziców, zamieszkujemy duży dom z basenem na wsi (mieszkamy razem z moimi rodzicami). Mam wszystko, co jest mi potrzebne do szczęścia, nie muszę pracować, jest niestety tylko jedno ale… nie kocham męża, nigdy go nie kochałam.
Zaczęło się od pobytu w Anglii, gdzie on „żył”, poznaliśmy się przypadkowo (dużo by opowiadać). Gdy zdałam maturę postanowiłam pojechać do niego na wakacje, ale byliśmy sobą tak zauroczeni, że postanowiłam odłożyć studia na następny rok i zostać z nim. Po tym roku razem wrócić do Polski. Już tam zaczęły się problemy, poznawałam go lepiej i wtedy zobaczyłam, że jest takim typem faceta, który zgrywa „cwaniaka” - wszystko musiało być tak, jak chciał. Ja wszystko musiałam robić w mieszkaniu (pranie, gotowanie, sprzątanie) pomimo tego, że pracowaliśmy dziennie, po tyle samo godzin.
I ja tak, jak i on miałam ciężką pracę i jak on, byłam tak samo zmęczona po pracy. Moim marzeniem był przynajmniej godzinny odpoczynek, widziałam to, jak mnie nie szanuje i robi tylko to, na co on ma ochotę, a na mnie już nie patrzał, lecz wtedy jeszcze byłam nim tak zauroczona, że miałam nadzieję, że to się zmieni… Nie doczekałam się tej chwili, nawet wtedy, gdy zaszłam w ciążę. Do Polski wróciliśmy wcześniej, bo nie chcieliśmy mieć nieślubnego dziecka.
Wzięliśmy ślub cywilny, no i ja już nie miałam siły pracować. On poszedł do pracy w Polsce i zamieszkaliśmy na drugim piętrze u moich rodziców na wsi. Nie było między nami dobrze. Nadal tak jest, tylko niestety nikt tego nie widzi, nawet on nie widzi tego, że jestem nieszczęśliwa, kiedy on jest w pracy na moich ustach jest uśmiech, lecz gdy tylko go zobaczę, odrazu chce mi się płakać, już na jego widok mam ochotę uciec i już nie wracać. Rodzice jak i on codziennie na mnie napierają, kiedy ślub kościelny, ja zawsze znajdę jakąś wymówkę, nie chcę tego ślubu, bo nie chcę kłamać, przynajmniej przed Bogiem.
Do czego zmierzam i czemu to wszystko piszę? Bo nikomu nie ufam, nie mam się komu wygadać , nie mam komu powiedzieć tej prawdy, a tutaj mogę się wygadać ,bo nie wiecie kim jestem i jestem pewna że nikt z moich bliskich się o tym nie dowie, jakie mam uczucia. Kontynuując moją „historię” dążę także do tego, że nie kochając go, także nie potrafię się z nim rozstać, nie chodzi o to, że boję się, że nie będę miała na utrzymanie, czy coś takiego, bo to z tym problemu w ogóle nie ma, po prostu moja psychika, moje uczucia są już tak zamotane, tak „wyniszczone”, że nie potrafię żyć z nim, ale także nie potrafię żyć bez niego, to jest głupie ale niestety prawdziwe.
On traktuje mnie tak beznadziejnie, że masakra, ma mnie jako żonę, dziecko w drodze, a nigdy go nie ma w domu: jak nie praca, to u jakiegoś kolegi, jak jest już w domu, to śpi albo zajmuje się wszystkim tylko nie mną, jak już zwróci na mnie uwagę, to zawsze zaraz będzie mnie obrażał w takim sensie, że ja mu powiem, że spędzamy za mało czasu razwem, że nie podoba mi się to i tamto, to on zaraz że jestem najgorsza, że traktuje go jak więźnia, bo nie pozwalam mu nigdzie jeździć itp.
On to tak mówi, że mnie to bardzo rani - nie bije mojego ciała, lecz bije duszę i to tak boli, wtedy w myślach modlę się, żeby sobie gdzieś pojechał, żebym została sama, lecz gdy już go nie ma to tęsknię. Pomimo tego wszystkiego, czasami potrafi być nawet czuły potrafi powiedzieć, że kocha, że nigdy nie zostawi. Oczekuje, że odpowiem mu takimi samymi słowami, a mi przez gardło nie może przejść „kocham” skierowane do niego, ale co z tego, że mi to mówi, jak mi tego nie okazuje. Może myśli, że jak mi to powie to wystarczy i robi dalej swoje, jakby mieszkał z koleżanką i nie miał rodziny .
Dzisiaj już wiem że w moim życiu jedyną iskierką szczęścia, będzie moja kochana dzidzia, która niedługo się narodzi, lecz mam cały czas taką cichutką nadzieję, że któregoś dnia on obudzi się całkiem inny, odmieniony i że będę potrafiła Go pokochać.