„Sprzedała dziewictwo za 2,5 mln zł!”, „Matka sprzedała dziewictwo swoich 12 córek”, „Sprzedała dziewictwo, ale musi je potwierdzić”, „Polka sprzedała dziewictwo za grosze”, „Sprzedała dziewictwo i znalazła miłość swojego życia” - to tylko kilka tytułów, którymi raczyły nas media w ostatnich miesiącach. Wszystko wskazuje więc na to, że czystość jest w cenie, a popyt rzeczywiście kształtuje podaż. Nie brakuje mężczyzn, którzy są w stanie zapłacić za noc z niedoświadczoną kochanką, ale także dziewcząt, które na własnej niewinności próbują zarobić. Niektórzy twierdzą, że nic nam do tego. Skoro dwie strony dobrowolnie umawiają się na taką transakcję, to już wyłącznie ich sprawa.
Problem w tym, że intymne relacje z nieznajomym w zamian za pieniądze, to nic innego, ale najzwyklejsza w świecie prostytucja. Być może jednorazowa i z partnerem, którego dziewczyna wybiera z długiej listy oczekujących, ale to wciąż handel własnym ciałem. Nikt nie decyduje się na to dla zabawy. Jeśli nastolatka podejmuje tak dramatyczną decyzję, to znaczy, że coś zawiodło. Wychowanie, presja otoczenia, pogoń za lepszym życiem. Wiele wskazuje na to, że można uznać to za modę. Kiedyś o podobnych przypadkach dowiadywaliśmy się wyłącznie z kolorowych mediów, a niektórzy twierdzili, że to zmyślone historie, których jedynym celem było zwiększenie sprzedaży.
Dzisiaj dziewice handlujące swoją cnotą żyją także w naszym otoczeniu. Wystarczy zajrzeć na pierwszy z brzegu portal z anonsami matrymonialnymi. Skontaktowaliśmy się z jedną z nich. Zgodziła się opowiedzieć o swoim życiu, chociaż sama twierdzi, że „nie ma o czym gadać”. Musi to zrobić, bo sytuacja ją do tego zmusiła.
Justyna nie podzieliła się z nami żadnymi szczegółami, które mogłyby ją odwieść od tego pomysłu. Kontakt z nią zupełnie się urwał. Telefon milczał, a maile pozostawały bez odpowiedzi. Kolejny tydzień później napisała tylko, że „u niej OK, już po wszystkim i nie było się czego bać”. Wydawało się, że to koniec historii, ale nieoczekiwanie otrzymaliśmy wiadomość, w której odsłoniła kulisy tej okropnej „transakcji”.
„Przepraszam, że chwilę milczałam, ale musiałam się z tym oswoić. Chciałam tylko dać znać, że prawie się z tego wycofałam, ale naprawdę potrzebuję tych pieniędzy. Żyję sama z mamą i dwójką młodszych braci, często brakuje na podstawowe rzeczy, a ja mam swoje potrzeby. Na razie muszę zdać maturę. Gdybym nie zarobiła w ten sposób, to pewnie poszłabym do pracy i mogłabym marzyć o wykształceniu. Dostałam tyle, ile mama zarabia przez kilka miesięcy. On obiecał, że jeszcze nie raz mi pomoże. Już bez tego wszystkiego... Strasznie się bałam, ale na razie nie widzę żadnego problemu” - napisała.
Po jakimś czasie odezwaliśmy się do Justyny ponownie. W mailu napisała, że „zamknęła rekrutację”, ale jeszcze się ostatecznie nie zdecydowała. Musi się jeszcze „potargować”, bo trzech kandydatów spełnia jej oczekiwania, ale jeszcze nie dogadali się w sprawie wynagrodzenia. Jeden zaproponował 1,5 tysiąca, więc raczej odpadnie. Drugi w ogóle się nie określił, a trzeci „podał taką kwotę, że zrzuciło ją z nóg”. W grę wchodziło nawet kilkanaście tysięcy złotych. Nasza bohaterka była jednak podejrzliwa, bo „w głowie jej się nie mieści, że można dać aż tyle”. Tydzień później napisała, że „nie ma o czym gadać, bo chyba się rozmyśliła”.
To była dobra wiadomość. Najwyraźniej zdała sobie sprawę, że handel własnym ciałem nigdy nie jest wyjściem z żadnej sytuacji. Zarobione w ten sposób pieniądze niewiele jej pomogą, a upokorzenie i wstyd pozostaną z nią na zawsze. Niestety, kilka dni później dowiedzieliśmy się, że „wszystko jest już ugrane i na pewno się nie wycofa”. Scenariusz szybkich i łatwych pieniędzy okazał się atrakcyjniejszy, niż czyste sumienie i szacunek do siebie. Dopiero po czasie okaże się, że wcale nie są takie łatwe...
„Na szczęście to nie jest jakiś stary facet, bo ma ok. 30 lat i dobrze wygląda. Nie musiałam zamykać oczu i mnie nie obrzydzał. Po wszystkim powiedział, że nie ma obsesji na punkcie dziewic, ale chciał chociaż raz spróbować. Jego żona mu tego nie dała, a sam sobie nie wyobraża, żeby chodzić po mieście i szukać młodych dziewczyn. Podziękował mi za to i zapłacił tyle, ile mówił wcześniej. Nawet trochę więcej. Nie mam wyrzutów sumienia. Pomogę mamie, a część zaoszczędzę. Jeszcze nie wiem, co jej powiem, ale muszę coś wymyślić.
Będę musiała udawać, że gdzieś dorabiam po lekcjach, ale najważniejsze, że mam te pieniądze. Czuję się z tym lepiej, bo co by się nie stało, to przynajmniej przez chwilę możemy normalnie żyć. Jeśli chcecie o tym jeszcze pisać, to możecie dodać, że nikogo do tego nie namawiam. To nie jest normalna sytuacja, ale to nie moja wina, że jestem kim jestem. Chcę iść na studia i zadbać o siebie i bliskich w inny sposób. Na razie inaczej się nie dało” - zakończyła Justyna.
Kiedy w odpowiedzi zapytaliśmy naszą bohaterkę, jak się z tym wszystkim czuje i czy nie jest to dla niej zbyt duży ciężar, nie doczekaliśmy się żadnej reakcji. Prawdopodobnie poczuła się urażona, kiedy padło pytanie, czy nie postrzega tego jako formy prostytucji. To byłoby bardzo znamienne. Wszystkie opisywane w mediach dziewczyny, które zdecydowały się na handel swoją niewinnością, zawsze podkreślały, że nie są prostytutki. W końcu to tylko jeden raz, a na dodatek same wybrały sobie partnera.
Sprzedawanie swojego ciała to jednak fakt. Niezależnie od częstotliwości. Wybór każdej z nich także był tylko pozorny. Wybrała partnera z tych, którzy sami się do niej zgłosili. Czy w tym przypadku decyduje rzeczywiste zainteresowanie danym mężczyzną, czy może jednak chodzi wyłącznie o kwotę transakcji? Jednoznacznej odpowiedzi nie uzyskaliśmy.
Nasza korespondencja rozpoczęła się w październiku bieżącego roku. Justyna (imię zmienione na potrzeby reportażu) rozpoczynała wtedy ostatni rok liceum. 18-latka nie zamieściła w ogłoszeniu zdjęcia swojej twarzy, ale nie brakowało fotografii, które miały ją uwiarygodnić i zachęcić do tej nietypowej transakcji. Pozowała w bieliźnie, a na jednym zdjęciu trzymała w dłoni kartkę papieru, na której widoczny był jej adres e-mail oraz dopisek „Czekam na Ciebie!”. Młoda, zgrabna dziewczyna z opadającymi na ramiona jasnymi włosami mogła skutecznie rozbudzić wyobraźnię znacznie starszych sponsorów.
Anons był jej wizytówką, która miała doprowadzić sprawę „do końca”. Justyna przedstawiła się jako młoda dziewczyna spragniona seksu, a nie zakompleksiona nastolatka w trudnej sytuacji życiowej. Najwyraźniej nie chciała być kolejną ofiarą losu czekającą na bogatego wybawcę, choć niektóre nastolatki próbują w ogłoszeniach wzbudzić współczucie. Kiedy zapytaliśmy, na kogo chciałaby trafić i czego tak naprawdę oczekuje, otwarcie przyznała, że „jest jej wszystko jedno, byle kasa się zgadzała”. Stwierdziła również, że „to dla niej nie jest zabawa, ale przykry obowiązek”.
Zgodziła się na krótką rozmowę telefoniczną, w czasie której relacjonowała „postępy” swojego jednorazowego biznesu. - Już pierwszego dnia dostałam kilka maili. Jeden facet prosił natychmiast o numer telefonu. Nie wiedziałam, ilu ich jeszcze będzie, więc podałam. Tak naprawdę nie szukał żadnej dziewicy, tylko chciał sobie powzdychać do telefonu. Błagał, żebym udawała orgazm, kiedy to robimy. Miałam mu jęczeć do słuchawki, bo on chce wiedzieć, co potrafię. To zwykły zbok, a nie poważnie zainteresowany tym układem. Próbował jeszcze dzwonić, ale na szczęście dał już sobie spokój. To było z mojej strony naiwne, więc zaczęłam ich bardziej sprawdzać. A miałam kogo, bo skrzynka zaczęła się zapełniać – opowiadała.
- Każdego dnia dochodziło przynajmniej kilkanaście nowych wiadomości. Większość to jacyś bajkopisarze, którzy liczyli na wymianę fotek, a nie spotkanie. Szybko je wywalałam i zostawały po 3-4 oferty. Dałam sobie na to dwa tygodnie i w tym czasie zebrałam ponad 30, którzy wydawali się w porządku. Wtedy wysłałam do nich hurtem maila, w którym poprosiłam o to, żeby napisali, jak to sobie wyobrażają i przesłali po kilka swoich zdjęć. Połowa już się chyba rozmyśliła. Resztę musiałam przeczytać i dokładnie im się przyjrzeć. To byli bardzo różni faceci. Jeden mógł mieć 20-kilka lat, inny pewnie ok. 60. Takich dziadków odrzucałam, bo robiło mi się niedobrze, jak na nich patrzyłam – twierdziła.