Problem samobójstw Polaków na Wyspach Brytyjskich nie pojawił się wraz z kryzysem. Jego początki to pierwsza fala emigracji. Z roku na rok coraz więcej rodaków odbiera sobie życie. Na statystki spory wpływ ma, oczywiście, ogólna sytuacja ekonomiczna.
Od kiedy otwarto polski konsulat w Manchesterze na północy Anglii, co najmniej 3 razy w miesiącu zajmuje się on samobójstwem obywatela Rzeczpospolitej. Najgłośniejszy był przypadek, w którym małżeństwo, najpierw żona, a potem mąż, odebrali sobie życie, pozostawiając dwójkę dzieci. Sprawę od razu opisały brytyjskie media, przedstawiając historię Doroty i Dariusza, którzy przyjechali na Wyspy w 2007 roku za pracą. Szybko popadli w kłopoty finansowe i to one popchnęły ich do tak desperackiego czynu. Jak powiedział w rozmowie z „Dziennikiem" wicekonsul w Manchesterze, Szymon Białek, aż jedną trzecią zgonów Polaków stanowią samobójstwa. Właśnie zajmuje się sprawą dwudziestoparolatki, która się powiesiła.
Podobna sytuacja jest na południu Wielkiej Brytanii, choć tu liczba samobójstw nie jest aż tak wysoka względem reszty zgonów. W 2007 było ich 34, a w 2008 już 49, z czego najczęściej odbierają sobie życie mężczyźni z roczników 1978 - 84.
Według psychologów, przyczyn samobójstw jest kilka. Najgorzej, gdy zaczynają się na siebie nakładać. Do samotności dochodzą problemy z aklimatyzacją w nowym środowisku, a teraz kryzys, na koniec dobija angielska pogoda. Wszystko razem powoduje depresję, z którą trudno sobie poradzić samemu. Jeśli w jej kulminacyjnym stadium nie znajdzie się obok żadna osoba gotowa podnieść na duchu albo chociaż pomóc, wysłuchując, to kolejnym krokiem staje się samobójstwo.
Część emigrantów zostawiła w Polsce rodziny, szukając szansy na polepszenie ich i swojego bytu. Nie mając oparcia w nikim bliskim, część z nich szybko ogarnia frustracja. Dla niektórych odskocznią staje się alkohol, inni szukają pocieszenia w nowych związkach i przygodnych romansach. Nawet jeśli potrzebują pomocy, nie wiedzą, gdzie o nią prosić. Barierą staje się język. Piętrzące się problemy popychają w stronę desperackiego kroku.
Joanna Martel