Ceny zabiegów w Marie Stopes zależą od zaawansowania ciąży i wahają się od 500 do 1,5 tys. funtów. Gdy kobieta ma skierowanie z przychodni albo od osobistego lekarza (GP Doctor), klinika nie bierze pieniędzy od pacjentki, tylko - w uproszczeniu - od państwa brytyjskiego. Darmowe są też wszystkie badania oraz (w razie powikłań) dalsza opieka.
Sam zabieg trwa od kwadransa do paru godzin. Jeżeli ciąża jest zaawansowana (19. - 24. tydzień), wizyty są dwie.
Kobieta ma drogę wyboru. Pierwszą jest pójście do szpitala albo kliniki typu walk--in (otwarte dla wszystkich). Jedyne, czego tam potrzeba, to numer ubezpieczenia socjalnego (może też być NIN męża, rodzeństwa, rodziców). Brytyjczycy dostają go automatycznie, tak jak Polacy PESEL. Imigranci muszą się zwrócić o jego wydanie. Trzeba najczęściej pokazać jakieś zaświadczenie o zamieszkaniu w Anglii - może być nawet rachunek za gaz w nieformalnie wynajętym lokum. Zaświadczenie o pracy nie jest wymagane. Atut "szpitalnego" (najpopularniejszego wśród Polek) rozwiązania problemu: kobieta nic nie płaci. Mankament: procedury rejestracji są czasochłonne, coraz częściej zdarzają się kolejki.
W kraju, gdzie antykoncepcja jest darmowa, gdzie opieka nad kobietą w ciąży jest zorganizowana, jak się patrzy, Polki korzystają z usług jakichś oszustów, bo nie potrafią pójść do lekarza. Gdyby nie ignorancja, nieznajomość angielskiego, w takim kraju jak Anglia żadne podziemie aborcyjne nie mogłoby istnieć. Ale istnieje.
Angielskie prawo aborcyjne, obowiązujące nieprzerwanie od 40 lat, należy do najbardziej liberalnych w Europie. Zabiegi można wykonywać do 24. tygodnia włącznie, powodem zabiegu może zaś być - oprócz zagrożenia płodu - uszczerbek na "fizycznym lub mentalnym zdrowiu matki". W praktyce oznacza to, że wystarcza deklaracja o fatalnym samopoczuciu psychicznym spowodowanym ciążą. Warunek formalny to odbycie dwóch rozmów, podczas których lekarze upewniają się, że decyzja kobiety jest przemyślana.