Opowiem Wam o mojej przygodzie z pewnym samoopalaczem…

O jaki produkt chodzi?
Opowiem Wam o mojej przygodzie z pewnym samoopalaczem…
Fot. mat. prasowe
11.07.2017

Muszę się wam przyznać, że do tej pory miałam raczej negatywny stosunek do samoopalaczy. Produkty, których używałam w przeszłości, zniechęciły mnie do tego stopnia, że potem przez długie lata unikałam ich jak ognia. Kojarzyły mi się z przykrym zapachem, zaciekami na ciele i trudnymi do zmycia plamami na ubraniach. Koszmar. Wolałam chodzić latem blada (bo przecież zanim zdążyłam się opalić na urlopie, musiałam przetrwać kilkanaście upalnych dni w mieście) niż stosować znienawidzone samoopalacze.

Pewnie dalej tkwiłabym w przekonaniu, że kosmetyki tego typu po prostu nie mogą być dobre, gdybym nie trafiła na markę James Read Tan. Wcześniej obiło mi się o uszy, że te produkty są uwielbiane przez takie piosenkarki, jak Lady Gaga, czy Ellie Goulding, a przecież gwiazdy takiego formatu nie stosują byle jakich kosmetyków. Pomyślałam sobie zatem: zaryzykuję.

Najpierw poszukałam jednak więcej informacji o marce. Wyczytałam, że James Read Tan to ekskluzywna marka samoopalczy, stworzona przez eksperta w dziedzinie sztucznej opalenizny. Kosmetyki wyróżnia łatwość aplikacji, zawartość odżywczych składników, a przede wszystkim efekt naturalnej, zdrowej opalenizny. Produkty podzielono na trzy kategorie ułatwiające szybką decyzję zakupową. Pierwszą grupę stanowią Samoopalacze, które zapewniają złocisty koloryt przez wiele dni, nie tworzą zacieków i są proste w aplikacji. Wśród nich znajdziemy m.in. flagowy produkt marki, czyli Maskę opalającą nocą. Druga kategoria wpisuje się w hasło Stopniowanie koloru. Kosmetyki te dają subtelny efekt, pozwalając na uzyskanie delikatnej opalenizny przez cały rok. Ciekawą propozycję stanowią preparaty z grupy Wzmocnienie opalenizny. Przedłużają sztuczną lub naturalną opaleniznę, sprawiając, że lato trwa wiecznie. Dowiedziałam się także, że kosmetyki Jamesa obfitują w znakomite składniki pielęgnujące – od aloesu, po przeciwdziałające starzeniu się skóry czerwone algi. Ten naturalny skład sprawia, że powstaje kosmetyczna hybryda: złocisty samoopalacz i produkt pielęgnujący skórę.

Tyle w teorii, ale co z praktyką?

Postanowiłam wypróbować trzy produkty: mgiełkę opalającą, maseczkę do twarzy na noc oraz maseczkę do ciała na noc.

Pierwsze wrażenie? Ogromny szok, bo kosmetyki okazały się… bezwonne. Podczas aplikacji, jak i po niej, nie czułam więc przykrego, duszącego zapachu, kojarzącego się z solarium.

Na pierwszy ogień poszła maseczka na noc do twarzy. Zgodnie ze wskazówkami producenta dokładnie oczyściłam buzię, a następnie rozprowadziłam na niej cienką warstwę produktu. Trochę się obawiałam, czy zrobiłam to równomiernie (a musicie mi wierzyć, że do takich spraw mam dwie lewe ręce), ale już następnego dnia przekonałam się, że wcale nie trzeba być w tym mistrzem. Twarz wyglądała rewelacyjnie! Żadnych zacieków, plam, smug. Efekt bardzo subtelny, choć widoczny. Skóra wyglądała tak, jakby została delikatnie muśnięta słońcem. Nie pojawiły się też żadne wypryski, czy alergia. Byłam szczerze zachwycona.

Przez kolejne dni stosowałam od czasu do czasu mgiełkę opalającą, którą można używać zarówno na umytą, jak i umalowaną buzię. Kosmetyk delikatnie pogłębiał opaleniznę, ale w bardzo naturalny sposób.

Jako ostatnią przetestowałam maskę do ciała. Po wieczornym prysznicu posmarowałam nią nogi (szczególną uwagę przywiązując do kolan i kostek) i zaczekałam, aż wyschną. Trwało to dosłownie chwilę. Potem położyłam się spać – oczywiście ciekawa tego, jak nogi będą wyglądały z rana. I tutaj kolejne miłe zaskoczenie. Po przebudzeniu najpierw dokładnie obejrzałam łydki, uda i kolana (zero zacieków, a opalenizna w przepięknym, złotawym kolorze), a następnie łóżko. Na pościeli nie było ŻADNYCH brązowych plam!

Kilkudniowy test samoopalaczy James Read Tan utwierdził mnie w przekonaniu, że tego typu kosmetyki jednak mogą być dobre. Jeśli chciałybycie wypróbować je na sobie, powinnyście wiedzieć, że na razie produkty są dostępne w warszawskim showroomie marki (ul. Mokotowska 63, lok. U4), a ich cena waha się między 105 a 205 zł.

Jeżeli jednak nadal boicie się stosować je samodzielnie, zawsze możecie zdecydować się na opalanie profesjonalne (kabinowe) w warszawskim salonie MO’s Academy (al. Jana Pawła II 66).

Koniecznie dajcie znać w komentarzach, czy znałyście tę markę wcześniej i czy używałyście już któregoś z samoopalaczy James Read Tan!

 

Polecane wideo

Komentarze (3)
Ocena: 5 / 5
gość (Ocena: 5) 11.07.2017 14:05
Zawsze bałam się stosować samoopalacze właśnie przez to,iż istnieje ryzyko pozostania plam! Ten produkt wydaje się być naprawdę świetnym pomysłem...no i jeszcze jak był testowany przez panią,która pisała artykuł to chyba warto zaryzykować :)
odpowiedz
gość (Ocena: 5) 11.07.2017 12:34
A ja wczoraj w nocy wyprobowalam nowy samoopalacz w żelu i wlasnie widze efekty. Cale rece i nogi w wielkich zaciekach :/ Nie wiem co mi odbilo zeby nie kupic starego samoopalacza... Na szczescie nie musze wychodzic na zewnatrz, ale ciekawe kiedy mi to zejdzie. Chetnie wyprobuje samoopalacz z artykulu
odpowiedz
gość (Ocena: 5) 11.07.2017 08:42
Tez nie mam dobrych doświadczeń z samoopalaczami wiec chętnie wypróbuje tą markę. Ale nie słyszałam o niej wcześniej
odpowiedz

Polecane dla Ciebie