Tomasz Jacyków jest najbarwniejszą postacią wśród polskich stylistów. W kilka chwil udało mu się zawojować najlepsze polskie salony. Jego kreacje trudno nazwać stylistycznymi majstersztykami, bliżej im do przestylizowanych choinek. W doborze ubrań wzoruje się na Annie Piaggi, słynnej dziennikarce włoskiego "Vogue'a".
Na Warsaw Fashion Street nie mogło zabraknąć Tomka. Ubrany był przedziwnie i ciężko nazwać to jakąkolwiek stylizacją. Na głowie zawadiacki kapelusik, który można przeboleć, na nosie damskie okulary z kwadracikiem w kształcie brylancików. Na siebie założył bluzę z rękawkami ¾, z nadrukami a'la przedszkolak, a na to narzucił niechlujnie kamizelkę. Spodnie Jacyków przepasał dwoma pasami, pierwszy w szlufkach John Richmond, z wielką kutą klamrą (takie klamry były modne 3, może jeszcze 2 lata temu, teraz są ozdobą bazarowych straganów - wstyd i hańba), drugi pasek zarzucony nonszalancko na biodra (wyglądał jak wspólne dzieło kowala i rymarza). Ermanno Scarvino z najtańszej linii street. Spodnie stylista założył w stylu wczesnej J. Lo - bojówkowe z zaciągniętymi ponad kostkę nogawkami, nigdzie na światowych wybiegach mody tego trendu nie zobaczycie, jest on autorstwa pana Jacykowa. Buty Tomek dobrał stosownie do pory roku i pogody - ciężkie, wojskowe i dodatkowo prawie białe, holenderskiej firmy G-Star. Bardzo podobne do Martensów. Dodatki - złote kolczyki, biały zegarek Timex i sygnet rodowy z płytką herbową, dla połechtania własnych szlacheckich korzeni.
Podsumowując, zero subtelności. No, może oprócz filuternego kapelusika, pełna ostentacyjność, połączona z chęcią wyróżnienia się na bazie wyglądu, a może przebrania za Włóczykija z bajki o Muminkach. Po stylistach należy się spodziewać wiele więcej niż tylko tego, że ich ubrania mają szokować. Powinny być inspiracją, a tutaj żadnej, nawet najmniejszej, nie widać.