Takie historie nie mają prawa się wydarzyć. A jednak się zdarzają. Czasami dobry los potrafi się od nas odwrócić w ułamku sekundy. Jednego dnia możemy przeżyć najlepsze i bez wątpienia najgorsze chwile w życiu. To niesprawiedliwe, niepotrzebne, straszne, ale niestety także często prawdziwe. Koniec świata? Dla wielu koniec życia, jakie znali i początek traumy, z której trudno się otrząsnąć. W pewną piękną sobotę dwa lata temu Aneta miała zostać żoną. Nie zdążyła.
Lipiec 2013 roku – uroczystości ślubne mają się rozpocząć o godzinie 15.00. Chwilę przed 10.00 przyszła panna młoda otrzymuje informację, że wszystko to można odwołać. Nie pojawią się razem w kościele, nie złożą przysięgi i nie będą tańczyć do rana. Biała suknia może pozostać na wieszaku. Wielomiesięczne plany w jednej chwili przestały być aktualne. Czy można się z tego podnieść? Ona próbuje, co nie oznacza, że jest w stanie się z tym pogodzić.
O pannie młodej, która została wdową w dniu własnego ślubu opowiada ona sama. To wymaga ogromnej siły.
Papilot.pl: Kiedy i jak się poznaliście?
Aneta: Niby przypadkiem, ale ja uważam, że to było przeznaczenie. Byłam nastawiona i zdecydowana na to, żeby studiować administrację. Dostałam się, na zapasowy kierunek też. I wtedy coś mnie tknęło, żeby jednak zapomnieć o karierze urzędniczki i spróbować swoich sił na historii. Zawsze mnie to interesowało, ale wydawało mi się, że to mało przyszłościowe zajęcie. Gdyby nie ta nagła zmiana planów, na pewno nie poznałabym Andrzeja. Trafiliśmy na jeden rok.
Od razu przypadliście sobie do gustu?
Skądże znowu. Po czasie, kiedy już coś zaczęło iskrzyć, wyznaliśmy sobie szczerze, że jedno nie za bardzo trawiło drugie. On myślał, że jestem sztywna, ja widziałam w jego oczach jakieś szaleństwo. To na pewno nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Docieraliśmy się rok, żeby zostać zwykłymi znajomymi. Potem ktoś wcisnął jakiś czarodziejski guzik i z dnia na dzień zrozumieliśmy, że chyba chcemy czegoś więcej.
Kto zrobił pierwszy krok?
Oczywiście, że ja. Do dzisiaj uważam, że to ode mnie więcej zależało. On należał do specyficznego gatunku mężczyzn, którzy się nie narzucają. Mają w sobie tyle klasy i delikatności, że czekają na sygnał.
Co musiałaś zrobić, żeby to dostrzegł?
Zaprosiłam go na Andrzejki do znajomych. Dziwacznie to wyszło, bo to dzień jego imienin. Zaprosiłam solenizanta na imprezę u obcych mu ludzi, nie myśląc o tym, że może sam chciał coś zorganizować. Zanim o tym pomyślałam, on już się zgodził i to był bez wątpienia przełom naszej znajomości. Pierwszy pocałunek, odprowadził mnie do domu, zobaczyłam w nim kogoś więcej. Chciałam, żeby tak było częściej.
Byliście razem przez niemal całe studia?
Na dobre to się wszystko rozkręciło pod koniec drugiego roku. Mieliśmy po 21 lat i przetrwaliśmy ze sobą kolejnych 7. Oświadczył mi się w Andrzejki 2011 roku. Nie zastanawiałam się, czy się zgodzić. Wiedziałam, że to najlepsza decyzja w życiu, a martwiłam się tylko jednym – czy uda się zorganizować ślub jeszcze w 2012 roku. To nam akurat nie wyszło z różnych powodów, dlatego czekaliśmy do wakacji roku kolejnego.
Masz siłę opowiadać o tym, jak miało to wyglądać?
Ślub w pięknej przyklasztornej kaplicy, potem wesele w ośrodku nad jeziorem. To był prezent od naszych rodziców. Nie dość, że ja poznałam Andrzeja, to moi rodzice zaprzyjaźnili się z jego. Mieliśmy pełne wsparcie.
Pamiętasz dzień, kiedy miałaś powiedzieć „tak”?
Przez pierwszy rok po tym wszystkim niewiele miałam wspomnień i obrazów w głowie. Wyparłam to. Z czasem zaczęły wracać i cieszy mnie to. Chcę o tym pamiętać, bo nigdy wcześniej nie byłam taka szczęśliwa. Obudziłam się już ok. 6 rano. Nocowałam z rodzicami w ośrodku, gdzie miało się odbyć wesele. Nie trzymaliśmy się do końca tradycji, bo Andrzej miał do nas przyjechać, żebyśmy jeszcze razem sprawdzili, czy wszystko na miejscu gra. Suknia ślubna wisiała na wielkim lustrze. Pamiętam, że coś mnie w niej zdenerwowało. Chyba jakaś nitka odstawała. Potem pomyślałam, że co za różnica. Najważniejsze, że za kilka godzin spełni się moje marzenie.
Kto przekazał ci najgorszą informację?
Byłam w pokoju i usłyszałam, że rodzice za drzwiami gdzieś biegną. Tata mówił do mamy, żeby się uspokoiła. To do niej zadzwoniła mama Andrzeja. Zbagatelizowałam to, ale po kilku minutach przyszli do mnie. Bez słowa usiedli na łóżku i już wiedziałam.
Pamiętasz jakich słów użyli?
To było ciągłe powtarzanie, że zawsze będą ze mną, to nie mogło się wydarzyć, muszę być silna. Nie pamiętam, czy przeszło im przez usta, że Andrzej nie żyje. To się czuło w powietrzu, takie napięcie, amok w głosie.
Jak to się stało?
Andrzej był już w drodze do nas. Spodziewałam się go ok. 12.00, ale gdyby dotarł, to pewnie po 10.00 już bym go miała przy sobie. Długo się zastanawiałam, dlaczego akurat tego dnia musiał być taki nadgorliwy. To by się wtedy nie wydarzyło. Po co tak wcześnie wyjechał? Ktoś wyprzedzał na zakręcie, Andrzej próbował się ratować i jego samochód uderzył w drzewo. Wypadek, jakich dziesiątki każdego roku w Polsce. Tylko tym razem to nie statystyki. To moje życie.
Co dalej?
Byłam spokojna, wszystko najgorsze doszło do mnie dopiero później. Chyba największy kryzys przeżyłam kolejnego dnia. Chciałam jechać na miejsce wypadku, gdziekolwiek on teraz jest. Rodzice nie zgodzili się na to. Później przyjechała moja siostra i się mną zajęła. Mama pojechała gdzieś bez słowa, tata zajął się najgorszym – odwołaniem ślubu, gości, księdza, kapeli. W jednej chwili trzeba było zrezygnować ze wszystkiego. To już nie było nikomu potrzebne.
Co było w tym najgorsze?
To, że nie zdążyłam złożyć mu przysięgi. Chyba byłoby mi wtedy łatwiej.
Na szczęście nie musiałaś się tym osobiście zajmować, ale czy tata opowiadał ci później o odwoływaniu uroczystości?
Tak i dzięki temu odzyskałam wiarę w ludzi. Tego samego dnia ksiądz, który miał mi udzielić ślubu, zorganizował mszę w intencji Andrzeja. Nikt nie wziął żadnych pieniędzy. Zwrócono nam zaliczki. Ośrodek, w którym miało być wesele, nie tylko oddał wszystko. Na dodatek zaoferowali, żebyśmy zostali na miejscu, jak długo chcemy. Jako ich goście, a nie klienci. Wszyscy goście oferowali pomoc. Po kilku tygodniach mama przyniosła mi teczkę pełną kopert, które mieliśmy otrzymać w prezencie. Przynosili je do niej albo przysyłali. Chcieli mnie po prostu wesprzeć. Za te pieniądze postawiliśmy Andrzejkowi godny pomnik na cmentarzu.
A co zrobiłaś z...
Suknią ślubną? Mam ją cały czas i nigdy się jej nie pozbędę. Najpierw budziła we mnie traumę, ale teraz jest symbolem wszystkiego, co najlepsze. On ją widział, był zachwycony, w niej miałam zostać jego żoną. Jest pamiątką, a nie obciążeniem. Andrzej jest moim mężem, chociaż oficjalnie do tego nie doszło. Uczę się żyć na nowo, już jako wdowa.