Styl Michelle Obama był do niedawna wyłącznie chwalony. Podziwiano jej wyczucie, smak i grację. Sama Anna Wintour złożyła jej hołd, poświęcając pierwszej damie okładkę swojego pisma. Sprzedaż numeru była jedną z najlepszych w historii kultowego magazynu i nic nie wskazywało na burzę medialną, która rozpętała się i szaleje w najlepsze.
Amerykańscy projektanci z długoletnim stażem obrazili się na żonę prezydenta o to, że ta nie nosi ich strojów tak często, jakby sobie tego życzyli. Ich zdaniem pierwsza dama daje zły przykład, nie wspierając rodzimych kreatorów, a co za tym idzie - finansów państwa. I to, co jeszcze kilka tygodni temu było jej atutem (wspieranie młodych talentów, normalność, klasa za niewielkie pieniądze), nagle stało się przewinieniem.
Strój, jaki miała na sobie podczas spotkania z królową Elżbietą, krytycy określili jako nazbyt skromny. Do znawców przyłączyli się znani kreatorzy. Donna Karan wyraziła nadzieję, że to tylko przejściowy okres i wkrótce Michele zwróci się do niej i innych osób z branży o poradę. Oscar de la Renta wytknął pierwszej damie miłość do niezbyt drogiej marki J.Crew, a dyrektor kreatywny Barneys, Simon Doonan, wyraził swoje ubolewanie nad stronieniem żony prezydenta od dojrzałych kreacji, między innymi Ralpha Laurena.
Jedynie Tommy Hillfiger stanął w obronie Michelle, twierdząc, że nosząc zwykłe ubrania, a nie tylko od znanych projektantów, pierwsza dama jest bliżej prawdziwych ludzi, których przecież i tak rzadko kiedy stać na coś z wyższej półki, szczególnie gdy mowa o modzie, będącej rarytasem dla nielicznych, swego rodzaju fanaberią, zachcianką.
Zobacz także: