Dojrzewanie to szczególnie burzliwy moment w życiu każdego człowieka. Czujemy się samotni, niezrozumiani, niepotrzebni. Ukojenia szukamy w muzyce, używkach, Internecie. W skrajnych przypadkach próbujemy stłumić psychiczne cierpienie bólem jak najbardziej fizycznym. Samookaleczenie to zjawisko często przerysowane, utożsamiane z wystylizowanymi na czarno nastolatkami słuchającymi metalu i hard rocka. Po żyletkę sięgają także osoby zupełnie niepozorne, skryte, niewyróżniające się z tłumu. W niektórych klasach tnie się nawet połowa uczniów – twierdzą pedagodzy, z którymi rozmawiali dziennikarze „Gazety Wyborczej”.
Cytowana przez dziennik dyrektorka jednego z krakowskich gimnazjów przyznaje, że tylko w jej szkole ujawniono ostatnio kilka takich przypadków. Były to wyłącznie dziewczynki. O ich problemach nie wiedziałby nikt, gdyby nie czujność rodziców, którzy sami zgłosili się po pomoc. Nauczyciele, choć spędzają z nastolatkami wiele godzin każdego dnia, nie mają żadnej świadomości tego zjawiska. A kiedy o wszystkim się dowiedzą – nie potrafią z tym walczyć. Na temat samookaleczeń nie rozmawia się na godzinach wychowawczych, ani specjalnych wykładach. Dlaczego? Nauczyciele boją się, że w ten sposób „zareklamowaliby” to zjawisko.
„Świadomie ranią sobie uda, przedramiona, golenie, okolice żeber - alarmują krakowscy psychologowie, do których trafiają takie dzieci” - informuje „GW”. Problem bez wątpienia dotyczy całego kraju.
- Przyczyn takiej autoagresji jest wiele. Uraz z dzieciństwa, depresja, niska samoocena. Gimnazjum to czas, gdy największym autorytetem dla nastolatka staje się jego rówieśnik. Bywa, że z samookaleczaniem zaczynają eksperymentować dzieci, którym wydaje się, że nie mają czym imponować kolegom, a chcą, żeby o nich w szkole mówiono. Takie dzieci robią to jawnie w szatni przed lekcją wuefu. Chcą pokazać innym, jakie są odważne. To nie tylko znak cierpienia duszy, ale również głupia moda – twierdzi Ewa Soja, terapeutka z poradni psychologiczno-pedagogicznej w wypowiedzi dla „Gazety Wyborczej”.
Specjalistka uważa, że problem trzeba jak najbardziej nagłośnić. Przeciwnego zdania są urzędnicy. Ich zdaniem szkoły dysponują wykwalifikowaną kadrą, a w poradniach nie brakuje psychologów, którzy sobie z tym poradzą. Zjawiska masowego samookaleczania się oczywiście nie dostrzegają. Dopiero po dziennikarskiej interwencji obiecują przyjrzeć się zagadnieniu. Oby nie było za późno.
Jeśli masz z tym problem lub znasz kogoś, kto w ten sposób wyraża swoje cierpienie – nie możesz na ten temat milczeć. Jak widać, na pomoc dorosłych trudno się doczekać...
„Dzieci (dziewczynki zdecydowanie częściej niż chłopcy) tną się nożem, żyletką, kłują igłą. Kaleczą sobie przedramiona, golenie, okolice żeber. Najczęściej nie czują wtedy bólu ponieważ w trakcie tej czynności we krwi pojawia się endorfina, która eliminuje go niemal całkowicie poprawiając jednocześnie samopoczucie i znosząc napięcie” - cytuje informacje zawarte na stronie internetowej Instytutu Psychologii Zdrowia Polskiego Towarzystwa Psychiatrii gazeta.
Potwierdzają to wypowiedzi samych nastolatek, które szukają ratunku w Internecie.
„Mam 14 lat i okaleczam się regularnie od dwóch lat. Pierwszy raz zrobiłam to po kłótni z ojcem. Czułam ulgę, patrząc, jak krew ścieka mi po nadgarstku. Moje ręce i nogi to jedna wielka blizna. Chcę z tym skończyć, ale nie potrafię” - możemy przeczytać w wiadomości opublikowanej przez cierpiącą gimnazjalistkę.
Specjaliści uważają, że okaleczanie własnego ciała ma być widocznym wyrazem złości, niezadowolenia, frustracji i lęku, który tkwi w środku człowieka. Ale nie tylko – coraz częściej można to traktować w charakterze „mody”.