„Malkontenctwo to nasza narodowa specjalność” – stwierdził w jednym z wywiadów świeżo upieczony marszałek Sejmu Radosław Sikorski (cytat za portalem natemat.pl). Podobne zdanie ma piłkarz Piotr Celeban, który w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” powiedział: „Dwa lata praktycznie nie zaglądałem do internetu i żyło mi się świetnie. Teraz też nie czytam gazet, bo Polska to kraj malkontentów i hejterów. Każdy zna się na wszystkim. Po co mam sobie zatruwać tym umysł?”.
Ostatnio na temat polskiego narzekania wypowiedziała się celebrytka Sara Mannei, żona piłkarza Artura Boruca, zwana złośliwie „luksusową szafiarką”: „Artur jak najbardziej chce wrócić do Polski. Jest bardzo propolski, ciągnie go tutaj, ale ja tego nie podzielam i nie rozumiem. Nie chcę generalizować, ale z moich obserwacji wynika, że Polakom łatwo przychodzi krytyka. Mniej też mają pozytywnego podejścia do życia, do którego się przyzwyczaiłam, mieszkając za granicą, we Włoszech czy Anglii. Tam jest lepsza energia. Polacy mają skłonności do dołowania i narzekania. Za to właśnie Polski nie lubię. Owszem, chętnie odwiedzam rodzinne strony, rodzinę. Ale niekoniecznie chcę przesiąkać polskim podejściem do życia” – powiedziała tygodnikowi „Gwiazdy”.
Bo zupa była za słona…
Pod słowami Sikorskiego, Celebana i Mannei mogłoby podpisać się wiele osób. W Polsce narzekanie i krytykowanie stało się powszechnym zjawiskiem. Badania na ten temat przeprowadził Instytut Badawczy Pentor na zlecenie marki Kimberly-Clark. Choć lubimy się śmiać, a w europejskim rankingu pod względem łatwości w okazywaniu emocji znaleźliśmy się na drugim miejscu, to ok. 55 proc. z nas lubi sobie ponarzekać (dla porównania – we Francji jest to 4 proc., a w Niemczech 10 proc.). Na co narzekamy najczęściej? Cóż, w zasadzie na wszystko – przede wszystkim na pracę i finanse. A także na zdrowie, kolejki w sklepach, drożyznę, polityków, biurokrację, spóźnione pociągi, pogodę, samopoczucie, sąsiadów, znajomych…
Historia zrobiła z nas marudy
Badacze zwracają uwagę, że narzekamy z różnych powodów – by wyrazić swoje niezadowolenie, by pozbyć się nieprzyjemnego stanu emocjonalnego i poczuć ulgę. Dość liczne badania empiryczne potwierdzają dobroczynność ekspresji negatywnych stanów emocjonalnych, przekonując, że mówienie lub pisanie o stresujących przeżyciach obniża uczucie cierpienia i stresu; nasila pozytywne stany emocjonalne; obniża liczbę skarg na dolegliwości fizyczne i liczbę wizyt u lekarza; polepsza funkcjonowanie układu odpornościowego itp. Wyrażanie niezadowolenia, podobnie jak większość innych zachowań społecznych, może też służyć autoprezentacji.
Dr Marek Drogosz z SWPS w rozmowie z „Przeglądem” twierdzi natomiast, że to historia zrobiła z nas marudy. „Musimy pamiętać o tym, że narzekanie jeszcze nie tak dawno miało dla nas głęboki sens. Nienarzekanie na rzeczywistość peerelowską, a nawet późniejszą, z czasów wczesnej transformacji, wystawiłoby nam bardzo złe świadectwo”. Biadolenie, zdaniem uczonych, łączy – gdy chociażby spotykamy się ze znajomym, lubimy sobie ponarzekać. Mówienie o sukcesach nie jest już tak mile widziane.
Niewykluczone jednak, że to całe nasze narzekanie jest jedynie przyzwyczajeniem, którego trudno się pozbyć. Zwłaszcza że, jak wynika z badań Głównego Urzędu Statystycznego, ponad 70 proc. Polaków jest zadowolonych ze swojego życia, a 73 proc. uznało, iż to, co robią w życiu, jest wartościowe.
Ewa Podsiadły-Natorska
„No dobra, przyznaję, że lubię sobie ponarzekać” – mówi Małgosia, 28-latka z Radomia. „Nie ciągle, ale od czasu do czasu owszem. Na co? To zależy od sytuacji. Najczęściej narzekam w niedzielę wieczorem, że jutro poniedziałek i w poniedziałek rano, że do piątku daleko. Poza tym, jak oglądam wystąpienia polityków, to coś mi się robi i wtedy nie przebieram w słowach. Zdarza mi się też narzekać na ceny w sklepach i marną jakość produktów, bo z tym drugim jest coraz gorzej”.
Jedna z internautek na forum dyskusyjnym pisze: „Życie nie ułożyło mi się tak, jakbym tego chciała, więc narzekam”.
Łatwiej narzekać?
Postawa, jaką prezentuje autorka ostatniej wypowiedzi, bliska jest wielu Polakom. Na zasadzie: to nie moja wina, że mam beznadziejne życie – ale nie robię nic, by było inne, więc narzekam. Zwraca na to uwagę jeden z forumowiczów: „Myślę, że większym problemem Polaków jest to, że zamiast zabrać się za rozwój, naukę, zdobywanie doświadczenia, raczej narzekamy, jak w Polsce jest źle. Narzekamy na brak pieniędzy, że mało zarabiamy, a to wszystko wynika z naszego zachowania, z naszego podejścia. Zawsze zależało mi na rozwoju i umiejętnościach, bo wiedziałem, że za tym przyjdą pieniądze. Ale trudno zrobić cokolwiek, aby nasi rodacy to zmienili. Raczej tak będzie zawsze.
Być może daliśmy sobie wmówić, że Polska to fatalny kraj do życia. Zwłaszcza że nie brakuje badań, które utrwalają tę tezę. W badaniu „The Global Competitiveness Report 2011-2012” zapytano, kto ma najlepsze drogi i kto ma najlepszą kolej – raport powstał na podstawie ankiety przeprowadzonej wśród mieszkańców poszczególnych krajów (ocena od 1 do 7). Pod względem dróg znaleźliśmy się na 134 miejscu (wśród 142 sklasyfikowanych państw – ocena 2,3), natomiast jeśli chodzi o kolej, zdobyliśmy 2,5 punktu, co dało nam 74 miejsce na 123.
Nieżyczliwi sobie ponuracy
O narzekaniu Polaków mówi dr Marek Drogosz ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej (cytujemy za „Przeglądem”): „Specyfika polskiego narzekania wiąże się głównie z negatywnym postrzeganiem osób trzecich. Według badań większość z nas sądzi, że inni Polacy stają się coraz gorsi, a nie coraz lepsi”.
Staliśmy się tak biegli w narzekaniu, że zjawisko doczekało się opisania w pracach naukowych. „Polacy bardzo często oddają się narzekaniu w nadziei na poprawę własnego stanu emocjonalnego, a ten stan pozostaje z reguły nadal negatywny. Narzekamy, by poprawić sobie humor, a humor pozostaje przeważnie zły. Gdyby narzekanie polepszało stan emocjonalny, to zważywszy częstość, z jaką narzekamy, powinniśmy być pogodni niczym skowronki, podczas gdy w rzeczywistości jesteśmy narodem nieżyczliwych sobie ponuraków” – piszą Bogdan Wojciszke i Wiesław Baryła („Kultura narzekania i jej psychologiczne konsekwencje”).
Wojciszke i Baryła tłumaczą, że polski naród pod tym względem można przyrównać do pacjenta, który im więcej zażywa leków, tym bardziej zapada na zdrowiu, albo do podejrzanego, który im bardziej próbuje oczyścić się z zarzutów, tym bardziej się pogrąża.