O tym, czy mamy skłonność do kłamania, mówi wynik tzw. Testu D. Aby go wykonać, narysuj na czole palcem wskazującym swojej dominującej ręki literę D. Jeśli narysowałaś ją brzuszkiem skierowanym w stronę prawego oka (tak, abyś ty mogła ją odczytać, nie będzie mogła jednak zrobić tego osoba stojąca naprzeciwko), cechuje cię niski poziom self-monitoring – nazywamy tak obserwacyjną kontrolę własnych zachowań. Z kolei brzuszek litery D skierowany w stronę lewego oka (czytelny dla osoby stojącej naprzeciwko) oznacza osobę z wysokim poziomem self-monitoring.
Zdaniem specjalistów osoba z niskim poziomem self-monitoring rzadko kłamie i nie ma wprawy w oszukiwaniu. Natomiast osoba z wysokim poziomem self-monitoring potrafi dobrze kłamać.
W ten sposób powoli powstawała nowa gałąź nauki, której celem było jak najefektywniejsze wykorzystanie kłamstwa – osiągnęła ona perfekcję podczas II wojny światowej, a ugruntowała się w czasie trwania tzw. zimnej wojny. Triumf kłamstwa wojennego otworzył mu drogę do szerokiego zaistnienia w naszym codziennym życiu. Powszechne kłamstwo dzisiaj już nie dziwi, nie oburza – staje się normą. Nikt już nie zarzuca hasłom reklamowym mijania się z prawdą, kłamstwa polityków coraz częściej traktujemy jako grę. W pogoni za karierą kłamią naukowcy, celebryci, handlowcy, prawnicy… Można zatem rzec, że kłamstwo z powrotem uzyskało status taki, jaki ma w biologii – umiejętność jego wykorzystania jest równoznaczna z efektywniejszym przystosowaniem się.
Współczesny filozof niemiecki Stefan Dietzsch w zbiorze błyskotliwych i przekornych esejów pisze: „Kłamstwo nie jest ani pryncypialnie złe, ani pryncypialnie dobre. Jest po prostu formą społecznego działania. Nie można go więc oceniać samego w sobie (…). Należałoby powiedzieć, że zdolność zwodzenia jest w ogóle niezbędnym czynnikiem ewolucji i oznaką społecznej inteligencji (…). Niemożność zwodzenia sprawia, że człowiek przestaje być istotą samookreśloną, nie potrafi być samodzielny, stracił bowiem nieodzowny dystans wobec ludzkiej woli”. Z kolei zagorzały moralista Immanuel Kant twierdził, że „kłamstwem ma się nazywać to, co narusza czyjeś prawo, a nie każde wprowadzenie w błąd”.
Tymczasem zdaniem psychologów społecznych umiejętność kłamania jest nam potrzebna, abyśmy mogli prawidłowo funkcjonować w społeczeństwie. Co ciekawe, badania przeprowadzane przez ponad 30 lat przez profesora Paula Ekmana, psychiatry z amerykańskiego Uniwersytetu of California wykazały, że okłamywanie samego siebie… podnosi naszą samoocenę. Bez takich kłamstw bylibyśmy mniej szczęśliwi i znacznie mniej efektywni.
Ewa Podsiadły-Natorska
Przy pisaniu artykułu korzystałam z książki „Psychologia kłamstwa” Tomasza Witkowskiego, Biblioteka Moderatora, Taszów 2006
Skoro wiesz już, jak rozpoznać u siebie predyspozycje do mijania się z prawdą, pora dowiedzieć się, dlaczego w ogóle i od jak dawna kłamiemy. Już w czasach starożytnych kłamano na potęgę, a osoby, które to robiły, nie miały w związku z tym żadnych problemów czy wyrzutów sumienia. Powód? W zamierzchłych czasach termin „kłamstwo” po prostu… nie istniał. Zresztą, nie powinno to dziwić, skoro starożytni Grecy nie znali pojęcia „grzech”. Wtedy używano przede wszystkim słowa „yeudox”, które oznaczało tworzenie fikcji. Nie było rozróżnienia między fikcją, świadomym wprowadzaniem w błąd czy fałszem. Wiadomo jednak, że pojęcie „kłamstwo” istniało już w czasach Hezjoda, czyli co najmniej od VIII w. p.n.e.
Ponoć Sofokles na pytanie, czy kłamstwo jest godne pogardy, odpowiedział: „Nie, jeśli może nas ocalić”. Oznacza to zatem, że w V w. p.n.e. wątpliwości dotyczące mijania się z prawdą były bardzo słabe i kłamstwo można było łatwo uzasadnić. Arystoteles natomiast w swojej „Etyce nikomachejskiej” umieścił mijanie się z prawdą pośrodku między dobrem a złem. Jako pierwszy kłamstwo jako „bezwarunkowe zło” określił filozof i teolog św. Augustyn z Hippony (przełom IV i V w. p.n.e.), autor dzieł „O kłamstwie” i „Przeciw kłamstwu”. Św. Augustyn wysunął tezę, że fałsz i nieprawda odwodzą człowieka od poznania Boga i już samo to jest wystarczającym powodem, dla którego mijanie się z prawdą zasługuje na potępienie. Św. Augustyn połączył również kłamstwo z motywem, najczęściej zbrodniczym. Autor dzieł o kłamstwie dopuszczał jedynie stosowanie fałszu w żartach, treści komedii i innych podobnych sytuacjach.
Kiedy umocniło się chrześcijaństwo, bardzo szybko nastąpiło wprowadzenie prawdy i aktywna walka z zakłamaniem. Inkwizycja, ustanowiona w 1215 roku przez IV Sobór Laterański do wykrywania i tępienia herezji, jest najdłużej w historii ludzkości funkcjonującą organizacją powołaną do walki o prawdę.
Natomiast w 1828 roku w uciśnionym kraju, będącym od ponad pół wieku w obcym władaniu, Adam Mickiewicz napisał powieść historyczną wierszem „Konrad Wallenrod”. Jej tytułowy bohater symbolizuje jedną wielką intrygę, wielkie historyczne kłamstwo, które rozbudzało nadzieje w sercach Polaków. Konrad całe życie poświęcił na okłamanie Prusaków. W ten sposób zaczęło się pojawiać kłamstwo zwane obecnie kłamstwem koniecznym.
Prawdziwą karierę kłamstwo konieczne zrobiło w czasie I wojny światowej; prawdopodobnie miało to związek z rozwojem technicznych środków przekazywania informacji, ale nie tylko. Analiza przeprowadzona przez dziennikarza i pisarza Charlesa Edwarda Montague wkrótce po zakończeniu wojny pokazała, że kłamstwo w postaci propagandy i prasy było jedną z sił decydujących o jej przebiegu. Kłamano wszędzie – okłamywano własne oddziały, aby utrzymać w nich ducha walki, okłamywano przeciwnika, aby tego ducha zabić. W czasie I wojny światowej kłamstwo stało się nieodzownym działaniem dyplomatycznym.