Przeciwnicy aborcji są zgodni, że kobiety, które przeszły zabieg usunięcia ciąży, częściej cierpią z powodu depresji i stanów lękowych.
W Polsce dyskusja na temat „syndromu poaborcyjnego" ma na celu zastraszenie kobiety. Chodzi o wmówienie, że aborcja jest czymś bardzo złym, a dosadniej - jest morderstwem. Mówi się także, że dokonanie aborcji odbija się nie tylko na kobiecie, ale na całej jej rodzinie. A to już nie przelewki. Zdaniem propagatorów tej koncepcji, negatywnych skutków doświadczają rodzice kobiety (dziadkowie), partner, dzieci narodzone oraz te, które miały się nie urodzić. Aborcja ma powodować wszelkiego typu nerwice i prowadzić do rozbicia rodziny. Syndrom działa nawet wtedy, kiedy kobieta go nie odczuwa (tak zwany „żal patologiczny", który jest, choć go nie ma). Co dziwne, wspomniany syndrom może się odezwać nawet po kilkudziesięciu latach od dokonania zabiegu. I co gorsza, jak głoszą propagatorzy tej koncepcji, nie ma od tego ucieczki. Ale czy mówią prawdę?
Naukowcy z Amerykańskiego Towarzystwa Psychologicznego (APA) podważają ten pogląd. Przeanalizowali dotychczasowe badania i zgodnie doszli do wniosku, że nie ma wiarygodnych dowodów potwierdzających bezpośredni wpływ usunięcia niechcianej ciąży na zdrowie psychiczne.
Wysuwa się dwie tezy, dlaczego jest tak, a nie inaczej. Ich zdaniem, dotychczasowe wnioski na temat zdrowia kobiet opierają się na niewiarygodnych badaniach, w których nie wzięto pod uwagę różnic pomiędzy aborcjami przeprowadzonymi na życzenie a zabiegami dokonanymi z konieczności. Drugim, bardzo ważnym uchybieniem w przeprowadzaniu poprzednich badań, jest brak wiedzy o pochodzeniu kobiet. Nie uwzględniono takich czynników jak bieda czy narkotyki, które często są głównym motorem poddania się aborcji. W konsekwencji prowadzą do wystąpienia chorób psychicznych.
Opracowania naukowe na temat usunięcia ciąży dowodzą, że wśród kobiet, które zaszły w nieplanowaną ciążę, ryzyko wystąpienia problemów psychicznych nie wzrasta, niezależnie od tego, czy zdecydują się one na jednorazową aborcję w pierwszym trymestrze ciąży, czy też postanowią urodzić dziecko.
Powyższy wniosek wzbudza jednak wiele kontrowersji, gdyż nie dowiedziono, co się dzieje w przypadku wielokrotnych zabiegów usunięcia ciąży.
Autorzy raportu wskazują jednocześnie, że u kobiet, które poddały się późnej aborcji z powodu wad płodu, często występują niepożądane reakcje psychiczne podobne do tych, jakie są następstwem poronienia czy urodzenia martwego dziecka. Jednak to tyczy się tylko kobiet, które chciały urodzić, a mimo to straciły dziecko. Nie ma zatem powiązania pomiędzy dokonaniem aborcji z premedytacją a piętnem odciśniętym na psychice.
"Testy przeprowadzane na licznej grupie badanych wciąż pokazują, że usunięcie ciąży nie wpływa na pogorszenie się zdrowia psychicznego" - podkreśla Ann Furedi z British Pregnancy Advisory Service - organizacji, która w ubiegłym roku przeprowadziła 55 tys. zabiegów.
Innego zdania jest brytyjska konserwatywna posłanka, Nadine Dorries, która twierdzi, że aborcja prowadzi do depresji i problemów psychicznych w późniejszym życiu.
W gruncie rzeczy, nie chodzi o kobiety i ich dobre samopoczucie, ale o zwykłą presję, o powstrzymanie przed aborcją za wszelką cenę. Orędownicy syndromu nie ograniczają się bowiem do troski o zdrowie psychiczne kobiet, ale rozciągają działanie tego urojonego czynnika na lekarzy i pozostały personel medyczny, biorący udział w przerwaniu ciąży.