Jesteśmy małżeństwem od 4 lat i mam serdecznie dosyć pytań, kiedy powiększy się nasza rodzina. Gdyby to od nas zależało, to pewnie rok po ślubie byłabym już mamą. Chcieliśmy tego i nadal chcemy, ale pojawiły się różne komplikacje. Nie jestem w stanie naturalnie zajść w ciążę i wszystkie badania to potwierdzają. Jest opcja in vitro i nawet o tym myśleliśmy, ale jakoś tak minął rok i już się na finansowanie z budżetu nie załapiemy. Mniejsza o pieniądze, bo ja mogę na to nawet wziąć kredyt i próbować do skutku. To znaczy – mogłabym, gdybym nie miała takich wątpliwości.
Oboje z mężem nie uznajemy in vitro za nic złego. Nie słucham teorii, że w ten sposób morduje się inne dzieci, a to, które się urodzi, to będzie z bruzdą i tak dalej. Ciemnogród totalny. Ale przyszło nam żyć w takim kraju i niestety do głosu dochodzi słynne „co ludzie powiedzą”. Mieszkamy w małej miejscowości i to się prędzej czy później wyda. Niby większość Polaków jest za, ale takich sondaży raczej nie robią na wsi...
fot. iStock
Kiedyś rozmawiałam na ten temat z mamą. Tak ogólnie, bo jeszcze nie wiedziałam, że będzie mnie to dotyczyło. Ona, jak to typowa Polka, stwierdziła, że metoda nie ma znaczenia, bo liczy się cud narodzin. Ale sama by się nie zdecydowała, bo ludzie by ją zlinczowali. Ksiądz by się dowiedział, byłaby napiętnowana i w sumie to chyba nie warto. No, ale łatwo tak mówić, jak się nie ma takiego problemu, bo ona urodziła trójkę dzieci. Teraz jej córka jest w takiej sytuacji, a takich słów się niestety nie zapomina. Boję się sztucznego zapłodnienia właśnie ze względu na ludzkie gadanie.
A może to nie koniec i popsułabym w ten sposób także stosunki ze swoją rodziną? Oni są tradycjonalistami. Nawet jeśli mnie zrozumieją, to będzie im przykro, bo wieś będzie gadać. W ogóle przestałam myśleć o moich i męża potrzebach, ale jak odczytają to inni. Za dużo złych rzeczy powiedziano już o in vitro, żeby teraz z czystym sumieniem to zrobić. Pomimo, że to prawdopodobnie jedyna metoda dla nas...
fot. iStock
Zawsze mogłabym to ukryć? Ja nie wiem jak to się dzieje, ale takie informacje zawsze wypływają. Wiadomo, że klinika jest w mieście dala od domu, ale zawsze ktoś wtajemniczony coś chlapnie i po tajemnicy. Zresztą, czy ja chciałabym tak przez całe życie udawać i bać się, że kiedyś to wyjdzie na jaw?
Zupełnie nie wiem co robić. Mąż dał mi wolną rękę i powiedział, że uszanuje każdą decyzję. Tylko, że ja nie umiem jej podjąć! Strach przed ludzkim gadaniem jest silniejszy od zdrowego rozsądku. Już widzę jak mnie wytykają, przyglądają się dziecku w poszukiwaniu bruzdy, ksiądz nie chce dać chrztu...
Polska to chyba nie jest kraj dla takich ludzi, jak my.
Monika