Na pewno spotkam się z drwinami, ale mimo wszystko chcę się wygadać. Może mój problem powstrzyma kogoś przed zrobieniem głupoty. A historia zaczyna się kilka lat temu, kiedy postanowiłam pokazać Bogu, jak bardzo go kocham. Nie pochodzę z przesadnie religijnej rodziny, ale przez koleżankę strasznie się wkręciłam i praktycznie nie wychodziłam z kościoła. Spotkania modlitewne, pielgrzymki, msze dla młodzieży, Lednica i tym podobne rzeczy. Byłam mocno wierząca, ale z charakterem. To doprowadziło do tego, że trafiłam do salonu tatuażu.
Dzień po osiemnastych urodzinach poszłam tam w tajemnicy przed rodzicami. Czułam, że muszę poświęcić chociaż fragment ciała Jezusowi. Tak mnie jakoś wzięło, że było to dla mnie bardzo ważne. Kilka wizyt i od tej pory mam na ramieniu twarz Chrystusa w koronie cierniowej. Na tym się nie skończyło, bo po roku wymyśliłam sobie wzór różańca. Mam go na nadgarstku, więc naprawdę trudno go ukryć. Byłam ekstremalną katoliczką i dziewczyną z charakterem. Nie widziałam tu żadnej sprzeczności.
Później życie bardzo się pokomplikowało. Nie chcę za dużo zdradzać, ale ktoś bardzo bliski zachorował. Wierzyłam Biblii, która mówiła, że trzeba modlić się o cud i wszystko będzie dobrze. Kościół jeszcze bardziej mnie pochłonął. Każdą wolną chwilę poświęcałam na modlitwę w intencji tej osoby. Byłam przekonana, że Jezus nie zrobi mi takiego świństwa. Stało się oczywiście inaczej i wtedy mogłam się modlić już tylko o zbawienie tej osoby. Potem kilka innych sytuacji i z wiary nie pozostało nic.
Zaczęłam czytać więcej krytycznych rzeczy i zrozumiałam, że wiara to jedno wielkie oszustwo. Ma na celu tylko otumanianie ludzi. Nie wiem jak mogłam być tak ślepa... Zwłaszcza, że rodzice wcale mnie do tego nie namawiali. A teraz, jak to ja, mając skłonność do skrajności, jestem radykalną ateistką. Działam nawet w stowarzyszeniu, które walczy o świeckość państwa. Chyba nie jestem w tym do końca wiarygodne, bo dalej chodzę z Jezusem i różańcem na ciele. Nie mogę na to patrzeć!
Nie mam aż takiej alergii na symbole religijne, ale to jest symbol mojej głupoty i naiwności. Dałam się wkręcić w takie bajki, że zupełnie wyłączyłam myślenie. Teraz czuję się jak jakaś kretynka. Byłam np. na marszu świeckości, trzymałam transparent, rękaw się osunął i paradowałam tak z wytatuowanym różańcem i hasłem przeciwko Kościołowi.
Jeśli chcecie się pośmiać, to proszę bardzo. Mam tylko nadzieję, że żaden zagorzały katolik nie będzie już twierdził, że wiara to sprawa na wieki wieków. No i uważajcie z tatuażami, bo widzicie jak to się może skończyć. Wolałabym mieć na sobie imię byłego chłopaka, niż coś takiego...
A tak przy okazji, ktoś się orientuje, jak wygląda usuwanie? Nie lubię bólu, a na dodatek to pewnie strasznie drogie. Wpadłam w bagno.
Iga