Strasznie zazdroszczę wszystkim, który mieszkają w Warszawie, Gdańsku, Krakowie, albo nawet w mniejszych miejscowościach. Moim problemem nie jest to, że jestem ze wsi, bo to wyjątkowo piękne miejsce. Mogą mnie nazywać wieśniaczką, jakoś mnie to nie rusza. Znam swoją wartość. Ale kiedy w dowodzie osobistym masz wypisane coś takiego, to pozostaje tylko płakać.
Urodziłam się w Ełku, bo w mojej miejscowości nie ma szpitala. Przynajmniej tyle, bo miejsce narodzin często się podaje w różnych dokumentach. Ale mój adres zameldowania to mniejsza wieś, która nazywa się tak okropnie, że gorzej być nie może. Mieszkam w Suczkach, czyli miejscowość nazywa się Suczki. Nie dziwię się, że wszyscy się z tego śmieją.
Przecież to tragedia, żeby mieć taki adres. Wiadomo, jak niektórzy mogą to skomentować. Raz już usłyszałam, że jestem suczką z Suczek. W dowodzie też Suczki. Adres do korespondencji – Suczki. Ktoś pyta, skąd jestem – zazwyczaj mówię, że z Ełku, ale jak się dopytuje, skąd dokładnie, to muszę powiedzieć, że z Suczek...
Dziewczyna z Suczek – przecież to aż samo się prosi o jakiś chamski dowcip. I często takie słyszę. Bliscy znajomi nie mają z tym problemu, bo już się osłuchali, ale inni najpierw się dziwią, a potem wybuchają śmiechem. Ostatnio zamawiałam sukienkę ze sklepu internetowego, to zaraz dzwonili, czy przypadkiem nie robię sobie żartów.
Najlepiej byłoby się stąd wyprowadzić i przemeldować, ale naprawdę jest mi tu dobrze. Gdyby nie kretyńska nazwa, to nie miałabym na co narzekać. Z drugiej strony, nie wyobrażam sobie dłużej tych Suczek w dokumentach i tłumaczenia wszystkim, że to wcale nie wieś łatwych dziewczyn.
Jedyne pocieszenie – to nie jedyne Suczki w Polsce, bo są jeszcze inne. Ale jakoś mi to nie poprawia humoru.
A.