Zdałam świetnie maturę, ale i tak podobno nie mam się czym chwalić. Dla większości jestem nieudacznikiem, bo nie wybieram się na państwową uczelnię. Nie potrafią tego zrozumieć, bo spokojnie bym się wszędzie dostała, ale sama z tego zrezygnowałam. Dla nich to nieodpowiedzialne, głupie i pójście na łatwiznę. Niektórym się wydaje, że na płatnych studiach nic nie trzeba robić i dlatego je wybrałam. Ludzie chyba nie wiedzą o czym mówią! Może i bywają takie uczelnie, ale te najlepsze w dużych miastach niczym się nie różnią od państwowych.
Albo różnią się i to na korzyść. Właśnie dlatego wybrałam prywatne studia. Chcę mieć godne warunki do nauki, małe grupy, świetnych wykładowców z różnych uczelni, swobodny dostęp do dziekanatu i mnóstwo innych rzeczy, o których na zwykłych uniwersytetach można pomarzyć. Nie interesuje mnie studiowanie w starych budynkach, z 50 osobami w grupie, zmęczonymi profesorami i problemami z załatwieniem czegokolwiek. Chcę mieć luz, a jak zapłacę, to właśnie to dostanę.
fot. Thinkstock
Czego w tym niektórzy nie potrafią pojąć? Według mnie studiowanie dziennie na państwowej uczelni to żaden prestiż. Teraz jest niż i uczelnie biją się o studentów. Ok, może się nie dostaniesz łatwo na prawo, ale inne kierunki są osiągalne dla każdego. Jakoś lepiej mi się kojarzą studia, za które trzeba zapłacić grube pieniądze. To według mnie oznacza, że komuś zależy na nauce. Będzie się starał wyciągnąć z tego jak najwięcej, bo w końcu nie dostał tego za darmo. Tak jest w USA i według mnie tak samo powinno być w Polsce.
Na razie nie doczekałam wprowadzenia opłat na państwowych uniwersytetach, więc wybrałam prywatną uczelnię. Tyle, cała tajemnica. Nie zrobiłam tego, żeby się obijać, ale żeby docenić i mieć świadomość, że to kosztuje i mam obowiązek z tego skorzystać jak najbardziej. Oczywiście, że najpierw pomogą mi rodzice, ale od drugiego semestru albo roku odetną kasę, bo tak się umówiliśmy. Będę musiała kombinować i to mnie nauczy życia.
fot. Thinkstock
Bo co o życiu wie student, który wszystko ma za darmo? Uda się albo się nie uda i tyle. Ktoś taki wychodzi po 5 latach i zaczyna rozumieć, że... nic nie wie. Może ma dyplom i szczątki wiedzy, ale rynek pracy to dla niego czarna magia. Do tej pory żył z pieniędzy rodziców albo stypendiów. Dla mnie nauka nigdy nie będzie równa realnemu doświadczeniu zawodowemu.
Martwi mnie tylko to, że tłumaczę to wszystkim, a i tak wychodzi na to, że chcę zapłacić sobie za wykształcenie i w ogóle się nie wysilać. Chodzi mi o coś zupełnie przeciwnego!
Czy tylko ja tak myślę?
Nina