Nie mam się komu wyżalić, więc może spróbuję opisać, co mnie najbardziej boli. Mieszkam z rodzicami i starszym bratem. Jeszcze niedawno mogłam powiedzieć, że jestem szczęśliwa. Mogliśmy normalnie pogadać, wspierali mnie i było fajnie. Już tak nie jest. Ostatnio nie ma dnia, kiedy nie próbowali by mi obrzydzić życia. Ciągle mnie krytykują, czepiają się wszystkiego. Brat stoi z boku i ma to gdzieś, chociaż tyle. Rodzice przechodzą samych siebie. Wydaje mi się, że najchętniej wyrzuciliby mnie z domu, żeby mieć spokój.
Ale czy ja robię coś złego? Nie szlajam się po nocach, nie palę, nie piję, nieźle się uczę. Rozumiem, że można krytykować kogoś, kto zachowuje się źle, ale o co chodzi w moim przypadku? Chyba im się znudziłam i denerwuje ich sama moja obecność. Każdego dnia jestem coraz mniej pewna siebie. Zawsze byłam zakompleksiona, ale po tym co usłyszę w domu, jest jeszcze gorzej. Źle wyglądam, źle się odzywam, źle dobieram znajomych, źle siedzę, źle jem. Pewnie źle śpię i myję zęby. Dla nich jestem chodzącym złem i nie mogę tego dłużej znieść.
Rano matka wrzeszczy, że się garbię. Siedzę taka znerwicowana i przypadkiem spadnie mi łyżeczka na ziemię, albo rozleję wodę, kiedy zalewam herbatę. Kolejny powód, żeby stwierdzić, że nic nie potrafię. Mam dziurawe ręce, powinnam się otrząsnąć. Wychodzę do szkoły. Oczywiście źle się ubrałam, mam gniazdo na głowie, a nie fryzurę, a delikatny tusz na rzęsach przypomina im prostytutkę, a nie uczennicę. Nie ma to jak porównanie do dziwki z rana. Przy wszystkich moich koleżankach wyglądam jak zakonnica, ale im musi coś przeszkadzać.
Po szkole jeszcze gorzej. Jem jak świnia, nic nie robię w domu. Mama musi gotować i sprzątać, a tata ciężko pracuje. Ja tylko na nich żeruję, jestem nierobem, do tego niewdzięcznym. W życiu nie powiedziałam o nich złego słowa. Potem siedzę u siebie w pokoju, więc jestem dziwaczką, odludkiem i powinnam wreszcie gdzieś ruszyć ten swój tyłek. Jak wychodzę na 2 godziny do koleżanki, to dostaje mi się, bo znowu gdzieś łażę i oni nie wiedzą co się ze mną dzieje. Co z tego, że to kilka bloków dalej, a na dodatek dokładnie powiedziałam do kogo idę i na ile czasu. Czasami mam ochotę się rozpłakać jak małe dziecko i wrzeszczeć, żeby przestali. Oszaleję w tym domu i nie wiem co robić.
Myślałam nawet, żeby zniknąć kiedyś na cały dzień albo dwa. Może zaczęliby się martwić. Tylko, że potem dostałoby mi się za nieodpowiedzialność i byłoby jeszcze gorzej. Mogę tylko odliczać czas do matury i liczyć na to, że uda mi się dostać na studia. Jak najdalej od domu. Ciągle boli mnie żołądek, rano wstaję obolała i przestraszona. Kolejny dzień w tym koszmarze. Nie wiem o co im chodzi. Gdybym naprawdę była taka zła, to chyba bym coś zauważyła? Można udawać, że nic się nie zrobiło, ale chyba ma się jakąś świadomość.
Ja naprawdę nie wiem, co robię źle. Kiedyś byłam ich ukochaną córką, a teraz czuję się jak znienawidzony lokator ich domu, który siedzi im na głowie na krzywy ryj. Próbowałam rozmawiać, ale kończy się tym, że jak taka gówniara ma czelność pouczać rodziców i mieć jakieś pretensje. Mnie nic nie wypada.
Weronika