W czeluściach Internetu natrafiłam ostatnio na temat grubych kobiet (chociaż mężczyźni także się udzielali) i tego czy można z tą „przypadłością” żyć. Skacząc z linku na link i używając google, parę razy uderzyłam dłonią w czoło, myśląc o szeroko pojętej głupocie ludzkiej, dlatego zdecydowałam się wypowiedzieć w tym temacie sama. Moje słowa chciałabym skierować do dwóch grup: obrażających grubaski i grubych dziewczyn. Grupo pierwsza: co chcesz osiągnąć tekstami typu „tłuste świnie, brzydzę się na nie patrzeć”, „nie żreć, tylko biegać”, „same jesteście sobie winne, obleśne spaślaki”?
Czy pojęcie „żyj i daj żyć innym” jest ludziom naprawdę obce? Czy naprawdę tak sądzicie, nie mając w znajomych żadnej grubszej osoby? I czy do niej odnieślibyście te wszystkie negatywy, generalizując, że grube to zło? Czy jesteście w stu procentach pewni, że to tylko i wyłącznie oznaka lenistwa i zaniedbania, a nie wina genów, chorób, świadomego wyboru? W końcu to tylko kwestia wyglądu, prawda? Czy kiedykolwiek mówiliście tak o brunetkach albo osobach poniżej 150 cm wzrostu, dla przykładu?
fot. Thinkstock
Jeśli chodzi o grupę drugą, mam na myśli kobiety, które na karb swej tuszy zrzucają całe zło istniejące w ich życiu. Zszokowało mnie to, że osoby dorosłe piszą posty w stylu „nikt mnie nie lubi, bo jestem gruba”! Nie wychodzą z domu, zaniedbują się, twierdzą ze przez to tylko są samotne. A może warto poszukać przyczyn gdzie indziej? Może to tylko zrzucanie winy na coś, co leży w was samych?
Na koniec kilka słów o mnie, które być może wyjaśnią, skąd tak wielkie zszokowanie w tym temacie i chęć ujawnienia publicznie swojego zdania. Według BMI „cierpię” na pierwszy stopień otyłości. Gruba bywałam przez całe życie. Dlaczego? Mieszanina genów, branych w dzieciństwie sterydów i kilku innych czynników. Czy się tym tłumaczę? Absolutnie nie, miałam w pewnym okresie życia wręcz fiksację na punkcie wyglądu i przeszłam zaburzenia odżywiania, z których udało mi się wyjść obronną ręką (kto przez to przeszedł, ten wie, że do końca nie wyleczy się nigdy, ale w tym momencie jest naprawdę dobrze). Aktualnie stwierdziłam jednak, że niszczenie organizmu w imię dobrej sylwetki, głodzenie się i katowanie ćwiczeniami (bo tylko wtedy udaje mi się chudnąć i to bardzo mało) jest tak samo sensowne, jak palenie w imię zabicia stresu.
fot. Thinkstock
Odżywiam się zdrowo, mam dobrą kondycję, w fastfoodzie uświadczycie mnie ewentualnie na kawie lub lodach, nie jestem sapiącą świnią która nie jest w stanie wejść po schodach bez windy (no, ok, szybciej wzdycham wchodząc na 5 piętro, ale kto nie?), odkąd pracuję - pracowałam fizycznie i nie wydaje mi się, żebym wypadała słabiej od innych, a wręcz przeciwnie - miałam więcej siły do dźwignięcia czegoś niż drobniejsze koleżanki.
Prowadzę aktywne życie towarzyskie, nigdy nie narzekałam na brak znajomych, ani nie słyszałam nieuprzejmych komentarzy na ulicy. Nie mam też problemów z wyjściem na dyskotekę i - szok! - mam tam z kim tańczyć, bo faceci jednak nie uciekają w popłochu. Wyjaśnijcie mi, skąd się wzięły te stereotypy po jednej, a kompleksy po drugiej stronie? Bo chyba tego nie pojmę.
Nadia