Witam, chciałabym podzielić się swoim problemem, a może bardziej wygadać? Jednocześnie proszę, abyście przeczytali ten list do końca zanim zaczniecie mnie oceniać. Sytuacja wygląda tak: żyłam z związku z chłopakiem na odległość, wreszcie ze sobą zamieszkaliśmy. Jest świetnym facetem, naprawdę nie mogę narzekać, mam tylko jeden problem, chodzący na czterech łapach. Jest nim 10-letni pies, którego po prostu nienawidzę.
Nie zrozumcie mnie źle, kocham zwierzęta, lubię psy, ale akurat tego konkretnego po prostu nie cierpię. Na początku nie zapowiadało się źle, sama miałam wcześniej psa i kota, a jakoś zwierzaki się między sobą dogadały. Niestety, o ile mój pies należy do tych spokojnych, o złotym sercu, aczkolwiek niezbyt rozgarniętych, o tyle pies mojego faceta to jakiś potwór.
Nie możemy nigdzie wyjść razem, bo gdy tylko wystawimy nogę za drzwi, on zaczyna wyć, i to tak, że sąsiedzi grożą nam dzielnicowym. W związku z tym wiecznie siedzimy w domu, a gdy już gdzieś wyjdziemy, wracamy biegiem z duszą na ramieniu, martwiąc się co się działo pod nasza nieobecność. Próbowałam stosować obrożę antyszczekową, wytrzymała dwa nasze wyjścia, kundel jakimś cudem zerwał ją z szyi i zjadł.
Druga sprawa: pies jest agresywny w stosunku do mnie. Nie miałam wobec niego złych zamiarów, na początku nawet go lubiłam, ale do czasu. Wystarczy, ze zaczniemy się z chłopakiem wygłupiać, klepnę go po tyłku w żartach lub zacznę łaskotać, pies z wrzaskiem skacze mi do oczu. Ostatnio złapałam go za kark, gdy rozciągnął śmieci (wraz z moimi zużytymi tamponami, wstyd jak nie wiem) po podłodze, chcąc zaprowadzić go za karę do kuchni - pogryzł mi rękę prawie do krwi, że aż miałam siną, w efekcie sama dostałam takiego napadu agresji, że ledwo powstrzymałam się przed pobiciem go.
Nie mówię tu o dużym psie, raczej takim średniej wielkości, ale tak niesamowicie złośliwym i wrednym, że przechodzi to ludzkie pojęcie. Chłopak stara się swojego zwierzaka trochę uspokoić, problem w tym, że pies od szczeniaka biegał luzem po podwórku, dopiero później rodzina mojego partnera przeprowadziła się do miasta, a złe nawyki u kundla pozostały i nie da się ich opanować, próbujemy być konsekwentni, za dobre nagradzać, za złe karać - nie ma kompletnie efektu. Pies doskonale wie, że źle robi, ale i tak robi co chce, z nadzieją, że tego nie zauważymy, albo nie zareagujemy.
Z kolejnych jego zachowań wymienię tylko: regularne wspinanie się na parapet i wyżeranie kotu jedzenia, zabieranie mi wprost z ręki kotleta (!), że nie wspomnę o terroryzowaniu mojego psa i kota. Załatwianie się na podłogę to już standard, ma to miejsce co parę dni.
Orientowałam się nawet w kwestii szkoleń dla psów w moim mieście - cała seria lekcji dla psa i jego właściciela kosztuje około 2 tysięcy złotych. Nie mam tyle pieniędzy, a nawet gdybym miała, nie wydam tyle na tego cholernego psa!
Proszę o jakieś rady, próbowałam już wszystkiego co mi przyszło do głowy. Chwilami mam wrażenie, ze zwariuję przez tego zwierzaka, a nie chcę zrobić czegoś, czego bym potem żałowała.
Karolina