Jestem między młotem a kowadłem... Każdy wybór będzie dla kogoś zły. Marzyłam o normalnej rodzinie. Nawet nie podejrzewałam, że nagle tak się między nami popsuje. Zwłaszcza, jeśli chodzi o relacje z mamą. Zawsze była stanowcza i trudna, ale przecież chce dla mnie jak najlepiej. Wyszłam za mąż, zaszłam w ciążę, urodziłam i ona dosłownie oszalała na punkcie wnuka. Lepszej babci nie można było sobie wyobrazić. W każdej chwili mogłam ją poprosić o pomoc i opiekę nad nim. Od 2. roku życia do pójścia do przedszkola to ona zajmowała się nim, kiedy wróciłam do pracy.
Kolejne 2 lata też były w porządku. Rozpieszczała go, a synek dosłownie do niej lgnął. Sytuacja zaczęła być bardziej skomplikowana, kiedy skończył 5 lat. Wtedy mama postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce i wychowywać go zgodnie ze swoimi przekonaniami. Doskonale wiedziała, co ja na to, ale uparcie robiła swoje. Chodzi o to, że my z mężem jesteśmy ateistami. Nie ochrzciliśmy dziecka i zupełnie pomijaliśmy temat wiary. Wierzącej babci się to nie podobało, ale niewiele mogła zrobić. No i zaczęła działać wbrew nam.
Przez jakiś czas nie wiedzieliśmy, o co tak naprawdę chodzi. Czasami syn zostawał u niej na pół dnia. Na pewno się bawili, babcia coś dla niego ugotowała, standard. Potem wyszło na jaw, że w tym czasie ona zabierała go wiele razy do kościoła. W domu uczyła modlitw. On się tym nie chwalił, ale raz dla zabawy zaczął odmawiać „Ojcze nasz” i wszystko się wydało. Od nas się tego nie mógł nauczyć, w przedszkolu nie mają religii, więc to na pewno jej sprawka. Zapytałam i nawet nie zaprzeczyła.
Powiedziała, że skoro my zaniedbujemy jego rozwój duchowy, to ona ma obowiązek się tym zająć. Była nawet u proboszcza, żeby zapytać, jak wygląda kwestia chrztu w takim wieku. Wściekłam się strasznie i przez jakieś 2 tygodnie ograniczyliśmy kontakty do minimum. Syn nie zostawał u niej sam. Widywaliśmy się tylko wszyscy razem. Wreszcie podobno zrozumiała, że tak nie powinna i przysięgła, że już nic nie zrobi wbrew naszej woli. Uwierzyłam, bo to jednak mama. Przecież by mnie nie okłamała.
Niestety, znowu mnie zawiodła. Znalazłam u syna w pokoju jakieś święte obrazki. Poprosił mnie też o koraliki, bo chciał sobie zrobić coś takiego, co ma babcia. Domyśliłam się, że chodzi o różaniec. Okazało się, że zamiast mu zapewnić jakieś atrakcje, to ona razem z nim odmawia tę modlitwę. Tak, jakby się nie mogła powstrzymać. Potem przyłapałam ich, jak wychodzą z kościoła. Wystarczyło wyjść wcześniej z pracy – mama go często odbierała, kiedy miałam się spóźnić. Zobaczyłam, że nie można jej ufać i nawet nie chciało mi się już o tym gadać.
Od jakiegoś czasu znowu jest cisza. Syn odwiedza babcię tylko w weekendy razem ze mną lub mężem. On tęskni, ona tęskni, ja się z tym źle czuję, ale co mam zrobić? Najbliższa mi osoba nie jest w stanie uszanować moich poglądów. Ja sobie nie życzę, żeby ona prała mu mózg, kiedy ja nie patrzę. Mam prawo wychowywać dziecko tak, jak uważam. A dochodzi do sytuacji, że ja mówię jedno, ona drugie i chłopak wreszcie zgłupieje. Nie wiem co dalej...
Iza