Mam 18 lat i kończę właśnie drugą klasę liceum. Teraz jest czas wystawiania ocen i coś mi się tu nie podoba... Chcę opisać tę sytuację, ale mam nadzieję, że zostanę dobrze zrozumiana. Nie chcę nikogo gnębić i naprawdę mam w sobie dużo dobrych uczuć. Nie o to mi chodzi. Tematem jest sprawiedliwość w szkole, a raczej jej brak. Będę miała gorszą średnią od koleżanki, pomimo że mam prawie 100-procentową frekwencję i lepsze oceny przez cały rok. Jak to możliwe? Ona drugi rok z rzędu jedzie na współczuciu...
Ja też jej bardzo współczuję. W zeszłym roku szkolnym przydarzyło jej się coś strasznego, ale czy to powód, żeby tak ją faworyzować? W wypadku samochodowym zginęła jej mama z bratem. Potworna tragedia dla niej i dla jej ojca. Była 4-osobowa rodzina i nagle połowy nie ma. Sama przepłakałam kilka dni, kiedy się o tym dowiedziałam. Starałam się jej pomagać. Prosiłam też nauczycieli, żeby spojrzeli na nią łaskawszym okiem. Zdała pierwszą klasę i to bardzo przyzwoicie, chociaż niewiele była w stanie zrobić na lekcjach.
To jest absolutnie normalne i zupełnie to rozumiem. Jeszcze tego by brakowało, żeby ją gnębili i wymagali nie wiadomo czego. Wystarczyło, że napisała cokolwiek na sprawdzianie i już dostawała ocenę pozytywną. Później z kilku trójek i czwórek potrafiła dostać piątkę na koniec. I dobrze, bo przynajmniej szkołą się w tym trudnym czasie nie musiała przejmować. Problem widzę w tym, że to trwa już ponad rok i ona dalej nic nie robi... A oceny ma lepsze ode mnie.
Rozumiem, że depresja i te sprawy, ale ona nie wygląda wcale na taką przybitą. Pozbierała się dość szybko i już w poprzednie wakacje zdarzało jej się chodzić ze mną na basen albo koncerty. Bliskimi przyjaciółkami nie jestem, nie zwierza mi się, ale to widać. Mogłaby się już normalnie uczyć i polegać na własnej wiedzy, a nie litości nauczycieli. Wydaje mi się, że ona wykorzystuje swój dramat i ma zamiar tak skończyć liceum.
To nie jest sprawiedliwe. Minęło dużo czasu i ona spokojnie może się uczyć. Widocznie jej się nie chce, bo nauczyciele ją rozleniwili. Sama pewnie bym tak robiła, gdybym widziała, że i tak nie ma sensu się starać. Co nie zrobi, to oni jej biją brawo. Nawet mi nie chodzi o to, że sama muszę się więcej uczyć, żeby jej dorównać z ocenami. Widzę inny problem...
Przecież za rok zdajemy maturę i wtedy się okaże, jak było naprawdę. Nagle wyjdzie na to, że te jej piątki na świadectwie to jakiś pic i fotomontaż. Matury nie są sprawdzane przez współczujących nauczycieli, ale obcą komisję. Czarno to widzę, jeśli nie weźmie się teraz za naukę.
Czy ktoś rozumie moje myślenie na ten temat?
Nadia