Piszę, ponieważ coś we mnie pękło i nie wiem, co mam dalej ze sobą zrobić. Mam 20 lat i nie potrafię znaleźć żadnych znajomych, nie mam praktycznie nikogo poza rodziną i doszło do tego, że mimo najszczerszych chęci większość czasu spędzam w domu.
W szkole mówiłam sobie, że trzeba zacisnąć zęby i przeboleć - najpierw w podstawówce, potem gimnazjum i liceum. Nie wiem, czemu, ale rówieśnicy po prostu nie chcieli utrzymywać ze mną kontaktu, zazwyczaj kończyło się na codziennych, zwyczajnych rozmowach w klasie. Po zajęciach nikt nie miał czasu i ochoty się spotkać. Rodzice zawsze pocieszali mnie i motywowali, ale im dłużej się to przeciągało, tym gorzej się czułam. Pozapisywałam się nawet na różne dodatkowe zajęcia, ale tam sytuacja się powtarzała - mimo moich chęci i starań nic się nie zmieniało.
To wcale nie tak, że jestem zamknięta i nieśmiała - wręcz przeciwnie, staram się odzywać pierwsza i pielęgnować raz rozpoczętą znajomość. Lubię też pomagać ludziom i często oferowałam pomoc w tym, czy tamtym, ale prawie zawsze koledzy po prostu korzystali z okazji i więcej się nie odzywali.
Rodzice stwierdzili, że na studiach wszystko się zmieni - spotkam ludzi dzielących moją pasję, poważniejszych itp. Poszłam na uniwersytet z wielkimi nadziejami i znowu spotkałam się z tym samym - wszędzie tylko powierzchowne znajomości, większość studentów już na wstępie powiązana w grupki przyjaciół i tylko ja jedna bez nikogo znajomego.
Czuję się okropnie! Nie mam się do kogo odzywać, chciałabym móc porozmawiać z jakąś bratnią duszą o swoich zainteresowaniach i pasjach, a tymczasem jestem zmuszona codziennie wymieniać trzy słowa o szkole z innymi studentami z roku. Chciałabym wiedzieć, co jest ze mną nie tak, co powoduje, że ludzie ode mnie uciekają. Rodzice nie wiedzą już, co mi mówić, próbowaliśmy wspólnych wizyt u specjalistów, ale nikt nie jest w stanie powiedzieć niczego poza "po prostu próbuj dalej". Jestem kompletnie załamana!
Anka