Dla mnie rodzina jest bardzo ważna, dlatego gdy tylko zdałam sobie sprawę w jakiej sytuacji jest moja siostra, chcę jej pomóc. Wraz z mężem wzięli kredyt, obydwoje mieli pracę, więc nie było problemu. Paulina urodziła trzy lata temu syna, była na urlopie macierzyńskim, wróciła do pracy, synka oddała do żłobka. Wojtek w międzyczasie zmienił pracę, ale szybko znalazł inną, co prawda mniej płatną, ale nie było tragedii.
Ich problemy zaczęły się parę miesięcy temu jak siostra Wojtka stwierdziła, że nie będzie już opiekować się schorowaną matką i chciała oddać ją do domu starców. Wojtek wraz z Pauliną stwierdzili, że wezmą ją do siebie.
Teściowa mojej siostry potrzebuje całodobowej opieki. Są dni, gdy czuje się lepiej i siedzi z małym, trochę go pilnuje, ale są dni, gdy leży cały czas w łóżku albo próbuje wychodzić z mieszkania, a nie może tego sama robić, bo już raz nie potrafiła wrócić do domu. Ogólnie rzecz biorąc Wojtek jest żywicielem rodziny, Paulina nie może podjąć żadnej pracy na etat. Tylko w weekendy udziela korepetycji, bo inaczej nie mieliby co jeść.
Jest jeszcze renta p. Barbary, ale to są śmieszne pieniądze, które i tak w jakieś części idą na jej lekarstwa. Oprócz tego trzeba jeszcze przecież kupić bilety by Wojtek miał jak dojechać do pracy. Chemia, ubrania i inne rzeczy tez kosztują...
Wojtek próbował wymusić od siostry by ta pomogła im trochę finansowo, ale ona wytknęła mu, że opiekowała się nią wcześniej i teraz jego kolej. Skąd w ogóle o tym wiem? Moja siostra jest zbyt dumna by się skarżyć, ale widziałam, że bardzo schudła. Ogólnie zmizerniała, wygląda jak wrak człowieka. Zapytałam się jej czy stosuje jakąś dietę, sama mam parę nadprogramowych kilogramów do zrzucenia. Paulina zażartowała, że to dieta 500 zł. Nie wiedziałam o co chodzi, więc zaczęłam drążyć. W końcu powiedziała, że ma ok. pół tysiąca na wyżywienie czterech osób w ciągu miesiąca.
Jestem w szoku. Ja z narzeczonym wydaję z dwa razy tyle na dwie osoby. Zaczęłam dopytywać siostrę jak ona to robi, jak udaje jej się nakarmić za to rodzinę? Gdy mi odpowiedziała, nie mogłam uwierzyć. Chleb z najtańsza margaryną, jak jest super okazja, że można kupić „szynkę” za 10zł/kg to i parę plasterków się znajdzie na kanapkach. Na obiad makaron z najtańszym jogurtem albo ryż z jabłkiem. Mięsa to oni nie jedzą. Nie stać ich. Owoce i warzywa to rzadkość. Czasami jabłko, czasami banan, trochę marchewki, bo nie jest zbytnio droga, a jest zdrowa.
Często gotuje też „zupę” czyli dużo wody, trochę warzyw (często te z przeceny), kostka rosołowa i ziemniaki albo makaron. Dla małego zawsze ma płatki kukurydziane, bo on je uwielbia, a sama też zje pare łyżek (oczywiście bez mleka, bo za drogie) jak jest głodna. Jest mi jej okropnie żal. Oczywiście zaoferowałam, że jej pomogę, że będę ją wspierać finansowo. Paulina niestety jest typem osoby, która woli chodzić głodna niż wziąć od kogoś jak to ona nazwała „jałmużnę”.
Gdy zaproponowałam, że raz w tygodniu będę jej robić większe zakupy (np. mąka, jajka, mleko, mięso, ser, owoce, warzywa i inne) to się rozpłakała. Jednak nie odmówiła. Czy mogę potraktować to jako zgodę?
Mam ochotę ubrać się i jechać do supermarketu, nakupować cały koszyk jedzenia i zawieść je jej do domu, ale boję się, że znowu zareaguje krzykiem i płaczem mówiąc, że nie potrzebuje litości. Tłumaczyłam jej, że chcę pomóc, bo ją kocham, bo kocham jej synka, bo ważne by w tym wieku miał urozmaiconą dietę. Obiecałam, że oprócz narzeczonego (musiałam z nim przedyskutować te zakupy, w końcu to nasz wspólny budżet) nikomu nie powiem. Ani rodzicom, ani żadnej dalszej rodzinie. Brak reakcji.
Co mam zrobić? Patrzeć jak moja siostra się wyniszcza? Ona potrafi kupić trzy banany. Jednego dać synkowi, bo rośnie, bo potrzebuje witamin. Drugiego teściowej, bo jest schorowana i prawie nic nie je, a potrzebuje siły by czuła się lepiej. Trzeciego da mężowi, bo ten ciężko pracuje i potrzebuje zjeść coś innego niż chleb z margaryną. W ogóle nie myśli o sobie. Odmawia sobie by innym dać. Boli mnie to, bo znika w oczach. Boli mnie to, bo jest dobrym człowiekiem, chciała pomóc teściowej, rozumiem ją, też bym swojej mamy nie oddala, do ostatnich jej dni opiekowałabym się nią.
Nie wiem co mam robić. Nie wiem jak ją przekonać. Bez jej zgody nie chcę tego robić, bo wiem, że ona wtedy poczuje się poniżona, a tego nie chcę. Mój narzeczony mówi byśmy zrobili to małymi kroczkami. Byśmy wpadając do nich w odwiedziny wzięli ze sobą np. kg winogron czy kiść bananów, bo głupio przychodzić z pustymi rękoma. Byśmy zaprosili ich na duży rodzinny obiad albo po prostu kupili małemu coś innego niż płatki kukurydziane.
Błagam, pomóżcie. Ona dłużej tak nie da rady.
Anonim