Mam 20 lat, od niedawna wynajmuję kawalerkę, wyprowadziłam się od rodziców, bo chciałam być samodzielna. Znalazłam fajną pracę i mam bliżej do uczelni niż do rodziców, którzy mieszkają na wsi. Michał, mój chłopak, jest ode mnie o rok starszy, mieszka z rodzicami, jemu jest dobrze tak jak jest. Wszystko dostaje podłożone pod nos, w ogóle nie szanuje czyjejś pracy i pieniędzy.
Może to głupio zabrzmi, ale ostatnimi czasy zaczęło denerwować mnie jego podejście do naszego spotykania się. Każdy weekend, w którym nie mam zajęć Michał przesiaduje u mnie. To jest fajne, bo mamy dużo czasu dla siebie, możemy się sobą nacieszyć, ale zawsze są dwie osoby do wyżywienia. Michał chce na śniadanie to, na obiad tamto itd. A to kosztuje.
Denerwuje mnie jak czasem w tygodniu wpadnie niezapowiedziany, wchodzi do mnie do kuchni i zaczyna krytykować. „Znowu nie masz nic do jedzenia?”. Jak pasożyt.
źródło: Nicolas Barbier Garreau / Unsplash
le razy mam mu tłumaczyć, że dużo pracuję, a że pracuję w kateringu, to tam też jem. Nie mam dużo jedzenia w domu, bo prawie w nim nie jem. Nie miałabym nic przeciwko temu jakby po prostu sam kiedyś od siebie zrobił jakieś małe zakupy na weekend.
Kiedyś nawet próbowałam go podpuścić i poprosiłam przed przyjazdem do mnie by kupił jajka, pieczywo i wodę. Kupił, owszem. Położył paragon ma blacie kuchennym, rzucił mimochodem „rozliczymy się potem” i zaczął robić sobie herbatę. Czy takie traktowanie to brak szacunku do mnie, moich pieniędzy oraz mojej pracy?
Czy może po prostu jest tak przyzwyczajony przez rodziców? Głupio mi wprost mu powiedzieć, żeby dokładał się do jedzenia na weekendy. Chciałabym aby sam z tym wyszedł. Problem w tym, że się na to nie zanosi. Co mam zrobić? Rozmowa odpada, nie mam odwagi.
Asia