Niektórzy się śmieją, że jeszcze nie gasną znicze, a w sklepach już Boże Narodzenie. Mnie się to akurat podoba i nawet przyznam się do tego, że powoli zaczynam się przygotowywać. Tak się mówi, że jeszcze mnóstwo czasu, a potem można się obudzić z ręką w nocniku. Niestety, muszę to wszystko robić w ukryciu, bo rodzina się ze mnie śmieje. Jak zapytałam mamę, czy ma już jakieś pomysły na urozmaicenie menu wigilijnego, to się popukała w czoło. Poprosiłam chłopaka, żeby pomyślał o prezentach, a on tylko się zaśmiał. Czy ja naprawdę robię coś dziwnego?
Nie jestem milionerką, która w grudniu może wydać kilka tysięcy na przygotowania. Trzeba wszystko zaplanować i jakoś sensownie rozdzielić wydatki. Wiadomo, że jedzenia nie kupię na zapas (chociaż niektóre rzeczy można zamrozić), ale cała reszta może sobie spokojnie czekać do Wigilii. W tym roku kolejny raz organizuję wieczerzę w moim mieszkaniu. Przyjdą moi rodzice i rodzeństwo, jego mama, siostra z mężem i dziećmi. Chcę się pokazać z jak najlepszej strony i chyba nie ma się z czego śmiać.
fot. Thinkstock
Ja wiem, że liczy się atmosfera i towarzystwo, ale żeby te święta miały ręce i nogi, to trzeba trochę pomyśleć. Kiedy ja mam to zrobić, jak nie teraz? Potem zegar już będzie tykał, zrobi się zimno i paskudnie, wszędzie kolejki i naprawdę można zgłupieć. Nienawidzę robić większych zakupów w grudniu, bo wtedy łatwo się nabrać na promocję. Nie lubię też tłoku.
Dlatego podzieliłam sobie przygotowania na etapy: najpierw lista gości, ale ta się raczej nie zmieni. Potem ustalenie menu, żeby czymś ich jednak zaskoczyć. Szukam przepisów, robię pierwszą listę zakupów. Zastanawiam się nad prezentami i co się da, kupuję w listopadzie. W zeszłym roku w połowie miesiąca miałam już kupione wszystko, a nawet zapakowane. Paczki leżały w szafie przez miesiąc i było dobrze.
Uważam, że to jest rozsądne podejście do tematu, a nie powód do śmiechu.
fot. Thinkstock
Najwyraźniej rodzina mnie nie rozumie i nie docenia. Ich zdaniem wszystko się załatwi tydzień przed świętami. Oczywiście, można, ale jakim kosztem? Kolejki, nerwy, wszystko droższe, wielki wydatek w jednym miesiącu. Dla mnie to nie do zniesienia. W zeszłym roku też zaczęłam przygotowania w pierwszym tygodniu listopada i Wigilia wyszła świetnie. Jeszcze w drugi dzień świąt zaprosiłam ich na obiad. Jestem w jakimś sensie perfekcjonistką, ale też trochę leniem. Wolę zrobić wszystko powoli, ale skutecznie.
Szkoda, że nie mogę liczyć na wsparcie najbliższych, którzy mnie z tego powodu wyśmiewają. Powinnam się obrazić i odwołać święta, to może zmądrzeją. Czy to naprawdę tak wielki absurd, kiedy proszę o zastanowienie się nad potrawami albo prezentami? 1,5 miesiąca to wcale nie tak dużo czasu!
Kornelia