Dorabiam sobie w sklepie i widzę jedno - ludzie to dzicz! N., 18 l.

Jestem jeszcze bardzo młodą osobą, niedawno skończyłam osiemnaście lat, mam teraz wakacje i postanowiłam sobie dorobić.
 Z racji tego, że się uczę nie mam doświadczenia zawodowego, więc zatrudniłam się w sklepie, tak by dorobić sobie do kieszonkowego i nie musieć prosić rodziców o pieniądze na imprezy, jakiś weekend ze znajomymi albo kosmetyki. Nigdy nie sądziłam, że taki krótki okres czasu (pracuje od lipca) nauczy mnie tylu rzeczy. Nie mówię tu teraz o odpowiedzialności, punktualności i sumienności. To zupełnie inna kwestia. Dzięki pracy w sklepie nauczyłam się jednej rzeczy: niektórym nie da się dogodzić. Ludzie w sklepach nie potrafią się zachować, to przykre. Ilu ja tu spotkałam sfrustrowanych ludzi, którzy wylewają na mnie jakieś swoje żale. Na szczęście jestem osobą, która jest opanowana i nawet jak ktoś mi ubliża to potrafię puścić to mimo uszu i się jeszcze uśmiechnąć. Fakt, faktem w duchu sobie klnę na tę osobę, ale nie wypada mi być niemiłym dla klienta. Bardzo dużo razy widziałam rzeczy, których widzieć nie powinnam. Nie mówię tu teraz o kradzieży, kradzież wiadomo jest przestępstwem i na to mogę w bardzo dosadny sposób zareagować, ale niestety na wiele rzeczy nie mogę. Przychodzi sobie kobieta z dzieckiem w wózku i co robi? Stawia ten wózek w przejściu w taki sposób, że inni klienci mają problem z przedostaniem się obok. Jak najbardziej rozumiem, nie zostawi dziecka przed sklepem, ale przecież można postawić wózek tak, by można było dojść do np. półki z kawą i herbatą. Oczywiście nic jej nie mogę powiedzieć, broń Boże zwrócę jej uwagę i zaraz awantura gotowa. Baba się drze na mnie. Dlatego już staram się nie zwracać na takie rzeczy uwagi, po co mi awantury w sklepie.  
23.08.2014

Jestem jeszcze bardzo młodą osobą, niedawno skończyłam osiemnaście lat, mam teraz wakacje i postanowiłam sobie dorobić.
 Z racji tego, że się uczę nie mam doświadczenia zawodowego, więc zatrudniłam się w sklepie, tak by dorobić sobie do kieszonkowego i nie musieć prosić rodziców o pieniądze na imprezy, jakiś weekend ze znajomymi albo kosmetyki. Nigdy nie sądziłam, że taki krótki okres czasu (pracuje od lipca) nauczy mnie tylu rzeczy. Nie mówię tu teraz o odpowiedzialności, punktualności i sumienności. To zupełnie inna kwestia. Dzięki pracy w sklepie nauczyłam się jednej rzeczy: niektórym nie da się dogodzić.

Ludzie w sklepach nie potrafią się zachować, to przykre. Ilu ja tu spotkałam sfrustrowanych ludzi, którzy wylewają na mnie jakieś swoje żale. Na szczęście jestem osobą, która jest opanowana i nawet jak ktoś mi ubliża to potrafię puścić to mimo uszu i się jeszcze uśmiechnąć. Fakt, faktem w duchu sobie klnę na tę osobę, ale nie wypada mi być niemiłym dla klienta. Bardzo dużo razy widziałam rzeczy, których widzieć nie powinnam. Nie mówię tu teraz o kradzieży, kradzież wiadomo jest przestępstwem i na to mogę w bardzo dosadny sposób zareagować, ale niestety na wiele rzeczy nie mogę.

Przychodzi sobie kobieta z dzieckiem w wózku i co robi? Stawia ten wózek w przejściu w taki sposób, że inni klienci mają problem z przedostaniem się obok. Jak najbardziej rozumiem, nie zostawi dziecka przed sklepem, ale przecież można postawić wózek tak, by można było dojść do np. półki z kawą i herbatą. Oczywiście nic jej nie mogę powiedzieć, broń Boże zwrócę jej uwagę i zaraz awantura gotowa. Baba się drze na mnie. Dlatego już staram się nie zwracać na takie rzeczy uwagi, po co mi awantury w sklepie.

 

Zawołała mnie bym to posprzątała, zdenerwowało mnie to, bo jak ja raz stłukłam coś w sklepie to raz, że sama chciałam to posprzątać, to dwa zaoferowałam, że za to zapłacę. Nie wpadłabym na pomysł by po prostu zawołać ekspedientkę i powiedzieć, że stłukłam coś i że ma to posprzątać. Przełknęłam to, bo w końcu to moja praca, zrobiłam to, bo nie miałam innego wyjścia, ale trochę głupia sytuacja. Najlepsza część odbyła się przy kasie.

Pani przyniosła cztery butelki piwa, zapłaciła i jak zobaczyła rachunek (wbiłam pięć, szefowa każe liczyć klientom rzeczy, które zniszczą) z oburzeniem zapytała czemu zapłaciła za pięć piw jak kupiła tylko cztery. Nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać, naprawdę. Chwilę się awanturowała, a potem jakiś z klientów jej odpyskował i wyszła.

Co do piwa i młodych ludzi. Mamy takie prawo, że alkoholu i wyrobów tytoniowych do lat 18 nie sprzedajemy. U nas w sklepie podchodzimy do tego bardzo restrykcyjnie. I strasznie mnie bawią fochy młodych (głównie dziewcząt, faceci są bardziej wyrozumiali w tej kwestii) ludzi, których poproszę o dowód. Np. taki 20-latek chce kupić papierosy. Skąd mam mieć pewność, że ma 20 lat? Może ma 17 i wygląda dorośle? Dlatego zawsze pytam o dowód jak nie jestem pewna. Ile razy po tym pytaniu ludzie rzucali mi na ladę jakieś batony czy gumy jasno dając mi do zrozumienia, że nie są zadowoleni.

Ogólnie rzecz biorąc mają problem, bo to moja praca, mam swoje obowiązki i je wypełniam, a to, że dla kogoś wyjąć dowód to wielki problem, trudno. Takich sytuacji jest jeszcze wiele. Narzekanie, że towar za drogi, ale co ja na to poradzę? Nikt mu nie każe niczego kupować. Oczywiście na głos tego nie mówię, nie mogę. Czasami zabraknie np. jajek i też słyszę wielkie rozżalenie, że jak to w sklepie nie ma jajek. Przykro mi, czasami czegoś zabraknie. Ciężko przewidzieć co pójdzie, a co nie. A za dużo zamówić też nie można, bo to wyląduje w koszu.

Albo kwestia grosików, nie zawsze je mamy, jak mamy to wydajemy, ale czasami ich po prostu zabraknie. I stoi taki klient i się kłóci o ten jeden grosz, jakby to ode mnie zależało to i by z dziesięć takich dostał, ale co ja mogę zrobić. Tylko słucham, i mówię że oddam następnym razem. Na koniec chciałam dodać, że na szczęście Polacy to fajny, wesoły naród, chociaż wielu tu awanturujących się klientów, prawda jest taka, że na jednego niedobrego przypada trzech dobrych, którzy uśmiechną się, porozmawiają, sprawią komplement.

I tu moja mała prośba, ludzie szanujcie taką zwykłą panią w sklepie, ona też ma uczucia, też ma gorsze dni i prawda jest taka, że mało może. Nie od niej zależy cena, asortyment i inne rzeczy. Ona po prostu wykonuje swoją pracę, uszanujcie ją albo chociaż nie utrudniajcie jej tego dnia w pracy, bo uwierzcie mi, że klienci potrafią dać w kość.

N.

Inną kwestią jest prasa. Uwielbiam klientów, którzy przychodzą do sklepu poczytać sobie gazetę. Biorą taki np. Fakt, przejrzą cały, przeczytają dane artykuły, a jak skończą to odłożą na półkę i wyjdą ze sklepu. Jak dla mnie bezczelność, stoi taki klient pięć minut i czyta. Raz zapytałam się oczywiście grzecznie: „Chce Pan kupić tą gazetę?” na co facet mi odparł: „tylko oglądam”. No tak, od dziesięciu minut tylko ogląda gazety wertując artykuł za artykułem. Co zrobić...

Osobną kwestią, raczej higieniczną jest dotykanie bułek, owoców, warzyw, wszystkiego jak się da. Jestem ciekawa ile z tych osób ma chociaż czyste ręce jak dotyka bułki, a potem ich nie kupuje. To jest obrzydliwe, już nawet nie jem bułek jak moja mama je kupuje, wolę pakowany chlebek, mam pewność, że nie był obmacywany przez obcych ludzi w sklepie. Owoce nauczyłam się myć, czego nigdy nie robiłam, ale człowiek całe życie się uczy. Szczególnie w pamięci zapadła mi jeszcze jedna sytuacja. Młoda kobieta, około 20lat, stała klientka, chodziła po sklepie z paroma butelkami piwa, jedna jej spadła.

Polecane wideo

Komentarze (91)
Ocena: 4.91 / 5
Anonim (Ocena: 5) 25.08.2014 23:56
odpowiedz
Była kasjerka (Ocena: 5) 25.08.2014 13:41
Ze wszystkim się zgadzam. Ja sama pracowałam na kasie w restauracji i bezczelność klientów nie zna granic. Natomiast mnie samą, jako klientkę wkurza jedynie wieczny lament sprzedawczyń, że śmiem płacić stówą, czy pięćdziesiątką. A to moja wina, że szef mi płaci w banknotach a nie w kilogramach pięciozłotówek? Zostałam już parę razy okrzyczana przez panią na kasie, że nie mam drobnych. Nie przesadzam, naprawdę podniesiono na mnie głos. Ja, gdy klient nie miał drobnych, grzecznie pytałam, czy ma drobne, a jak nie miał, to kombinowałam, jakby tu wydać, ew szłam do koleżanki do kasy obok. Nigdy nie miałam najmniejszych pretensji do klienta. Jego świętym prawem jest kupić chociażby produkt za 1 zł i zapłacić 200 zł. Nikt nie może tego zabronić.
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 25.08.2014 12:41
yy
odpowiedz
Anonim (Ocena: 5) 25.08.2014 08:42
Staram się być miła :) ostatnio w Piotrze i Pawle obsługiwała mnie młoda dziewczyna, na plakietce miała napisane "uczę się" wlokła się niemiłosiernie, ale co zrobić. Jak skończyła mnie obsługiwać powiedziałam "dziękuję" i jakoś tak spontanicznie uśmiechnęłam się do niej na co odpowiedziała tym samym. Mnie to nic nie kosztowało, a jej pewnie trochę stres minął ;) no i mi się jakoś tak miło zrobiło, że może chociaż trochę dziewczynę na duchu podniosłam ;) no bo zawsze miło jest otrzymać uśmiech :)
odpowiedz
Paulina (Ocena: 5) 25.08.2014 01:16
Swoją przygodę z praca zaczynałam tak jak i Ty w sklepie spożywczym. Uwierz proszę, spożywczak w porównaniu z sieciówką jest czymś cudownym. Praca w sklepie z ciuchami to jest dopiero hardkor disko. Wiele można by opowiadać, ba! Całą książkę napisać!!! No ludzie są schamiali do reszty. A przez miniony rok pracowałam w znanej sieciówce dla dzieci. Po kilku miesiącach miałam gdzieś czy ktoś na mnie naskarży do kierownictwa, czy mnie wywalą. Jeżeli ci ludzie mnie nie szanowali ja nie szanowałam ich i wprost to okazywałam. Jedna kobieta, w trakcie rozmowy telefonicznej ochrzaniła mnie, że nie mam w domu telewizora i nie wiem jakie dzieci reklamy oglądają. Najzwyczajniej w świecie się rozłączyłam. Kończąc, jeżeli Ci życie miłe nie idź nigdy więcej do pracy do sklepu. Można się załamać psychicznie. Niech to będzie Twoja absolutna ewentualność. Pozdrawiam
odpowiedz

Polecane dla Ciebie