Mam 21 lat, jestem na 3 roku studiów. W mojej grupie większość to dziewczyny, w dodatku wszystkie zajęte. Ja dla nich jestem jakaś inna, bo nie mam faceta. One są w długoletnich związkach i życia sobie nie wyobrażają bez facetów. Średnio raz na tydzień słyszę pytanie: „Jak tam, masz kogoś?”. Moja odpowiedź to zawsze NIE. Zaczynają się pytania: „Czemu? Przecież fajna dziewczyna z ciebie”. No i co z tego? Gdy odpowiadam, że nikogo nie szukam, bo zwyczajnie nie jestem zainteresowana związkiem z kimś, to ich zdaniem tylko tak mi się wydaje, bo każdy potrzebuje miłości i kiedyś to zrozumiem. Być może, nie wątpię, ale na razie po prostu dobrze jest mi samej, bo mam czas tylko dla siebie i nie czuję się samotna.
Mam rodzinę, znajomych, pasję, studia – to mi wystarcza. Byłam kiedyś z jednym chłopakiem 2 lata, bardzo mnie zranił, ten związek wiele mnie kosztował, nie chciałabym przeżywać rozczarowań raz jeszcze. One dziwią się, co można robić w weekendy, będąc singielką. Koleżanki przecież spędzają weekendy z facetami w kinach, domach, na imprezach, a ja ich zdaniem pewnie zamulam cały weekend. Żadne tłumaczenia nie pomagają. Tak nie jest!
Czasem gdzieś wyjdę się rozerwać, obejrzę filmy w necie, pójdę do kina z bratem, nadrobię zaległości w nauce z tygodnia, pojadę do domu odwiedzić rodzinkę. I naprawdę czasem mi brakuje czasu na pewne rzeczy, nie mam go w nadmiarze! Nie rozumieją, że ktoś może nie być w związku, bo dla nich to najważniejsze w życiu. Jedna nawet zrezygnowała z dorywczej pracy, by spędzać więcej czasu z chłopakiem. Jak dla mnie to jest bez sensu, ale to jej zmartwienie. Jest inna sprawa – zbliża się bal licencjacki.
Z mojej grupy nie wszyscy idą, ale moje koleżanki owszem. Wiadomo, wypadałoby kogoś zaprosić, ale ja nie mam kogo. Obracam się raczej w damskim towarzystwie, kolegów mam garstkę, a i tak wszyscy zajęci. Szczerze mówiąc nie mam ochoty na bal licencjacki, bo jakoś mnie to nie kręci. Szkoda pieniędzy. Trochę pracuję dorywczo i postanowiłam, że odłożę na wakacje w tym roku, bo w poprzednie nigdzie nie wyjeżdżałam, właśnie z powodu braku kasy. Zresztą też nie mam kogo zaprosić. Dla mnie to nie jest powód do wstydu, ale dla koleżanek – owszem, bo jak to można nie pójść?
Ich zdaniem powinnam zaprosić byle kogo, byle pójść. Mogą mi nawet kogoś załatwić, jeśli chcę. Albo powinnam pójść sama. Jasne! Już raz byłam sama na weselu, bawiłam się beznadziejnie, bo nawet nie było z kim potańczyć i od tamtej pory postanowiłam, że na tego typu imprezy nie chodzę sama. Nie mam też zamiaru iść z kimś kogo nie znam, w dodatku na imprezę, na którą nie mam zbytniej ochoty. Nie zamierzam zadowalać koleżanek. Jak im mówię, że nie mam pieniędzy to ich zdaniem to tylko wymówka i że mogę poprosić rodziców.
Tylko, że nie chcę, nie mam odwagi, bo i tak mi pomagają finansowo, jak mogą. Nie piszę tego, by się wyżalić, bo nie mam z czego. Chcę tylko przedstawić tok rozumowania moich koleżanek, moim zdaniem dziwaczny. Chciałabym poznać też opinie innych na ten temat. Jakby bez faceta nie można było żyć. Dla mnie w tej chwili najważniejsze są studia i rozwój osobisty, a nie związki. Nie wykluczam bycia z kimś w przyszłości, jak ktoś fajny się pojawi to czemu nie? Póki co jednak nie mam „parcia” na związek. Czy to takie dziwne? Rodzice i babcia też często powtarzają, bym sobie kogoś poszukała.
A.