Chciałabym poruszyć problem, który mnie osobiście dotyka, a wiem, że przypadków takich jest więcej. Pochwica, nerwica pochwy. Zaburzenie lękowe, które uniemożliwia odbycie stosunku, ponieważ sprawia, że mięśnie pochwy zaciskają się, blokując jej wejście.
Zawsze myślałam,że decyzja o rozpoczęciu współżycia będzie wyłącznie moja. Latami ją odkładałam, względy religijne nie miały znaczenia, dość szybko też zamieszkałam sama, miałam pełną swobodę ruchów już jako nastolatka. Miewałam sympatie, chłopaków, chodziłam na randki, z jednym planowałam nawet ucieczkę, bo rodzina go nie akceptowała... Kiedy miałam lat 19, pani ginekolog zasugerowała mi psychoterapię, gdy badanie okazało się niemożliwe, a ja zasłabłam ze strachu na fotelu!
Nie posłuchałam, mimo, że już wiedziałam że jakiś problem mam, że ta awersja do dotyku, strach przed lekarzem, tamponami, nawet przed własnym palcem (!) nie jest czymś normalnym. Dopiero mając lat 21 rozpoczęłam terapię, przyznałam się sama przed sobą do choroby.
Początki były straszne - musiałam grzebać w zdarzeniach z dzieciństwa, w dwóch rozwodach i trzech mężach mojej matki, przeprowadzkach, braku stabilności i braku ojca. Latami odsuwałam to od siebie, udając, że się to wszystko w ogóle nie zdarzyło. Nikt mnie nigdy fizycznie nie skrzywdził, nie molestował, ani nie napadł. To ten brak poczucia bezpieczeństwa utrzymywany od moich najmłodszych lat jest przyczyną problemu. Podczas terapii trwającej pół roku bardzo się zmieniłam, uspokoiłam, zmieniłam dużo starych i niekoniecznie dobrych nawyków. Wydawało mi się, że pokonałam problem.
Oczywiście, nadal nie potrafiłam, nawet sama niczego do pochwy zbliżyć. Kilka miesięcy później poznałam wspaniałego mężczyznę, związałam się z nim, podjęłam tę odkładaną decyzję o rozpoczęciu współżycia i... zaczął się koszmar. Wszystkie próby przebiegały podobnie, zaczynałam się trząść, płakać, dusić. Mimo poważnego związku, uczuć do faceta, jego wielkich starań. Wróciłam na terapię, nie miałam wyjścia. Mój mężczyzna bardzo mnie wspiera i nigdy nie dał mi odczuć, że ma dość lub jest zawiedziony.
Moje reakcje lękowe powoli mijają, nie dostaję już napadu spazmów i paniki podczas próby zbliżenia. Nie wiem, ile jeszcze zajmie mi pełne wyleczenie. Chwilami jestem pełna siły i determinacji, chwilami mam ochotę wyć, bo czuję się gorsza i z defektem, nie czuję się kobietą. Bardzo bym chciała mieć arachnofobię lub COKOLWIEK innego zamiast pochwicy. Łamliwe kości, nadciśnienie, astmę? Obojętnie.
Czasami czytam fora poświęcone kobietom o tej samej przypadłości, pocieszam się, że jest nas więcej, a niektóre piszą, że pokonały problem i to już za nimi. Mają nawet dzieci.
Drogie Czytelniczki, nie ignorujcie nigdy żadnego problemu, ani sygnału wysyłanego przez Wasze ciała – wszystko, co zamiecione pod dywan, wraca ze zdwojoną siłą.
Trzymajcie za mnie kciuki.
Pozdrawiam,
Helena