Przez 5 długich lat staraliśmy się z mężem o dziecko. Nie przyjmowaliśmy do wiadomości, że któreś z nas jest bezpłodne. To na pewno minie i kiedyś się uda. Wreszcie straciliśmy nadzieję i zdecydowaliśmy się na rozwiązanie, którego NIGDY nie braliśmy pod uwagę. Pochodzimy z małej miejscowości, więc wiadomo, jak się na to patrzy. To nawet nie kwestia naszej wiary, ale tego, co ludzie powiedzą. In vitro jest przecież strasznym grzechem, bo żeby urodziło się jedno dziecko, trzeba zamordować kilka innych... Nie wierzyłam w to, ale nie chciałam się wychylać.
Straciliśmy cierpliwość. Chcieliśmy być pełną rodziną. Żyjemy raczej skromnie, ale mamy własny dom po rodzicach, ogromny ogród, gospodarstwo. Wszelkie warunki, by było nas więcej. Sama marzyłam o trójce i myślałam, że będzie to takie proste... Zdecydowaliśmy się wbrew wszystkim i wszystkiemu na zapłodnienie w klinice. Udało się za pierwszym razem i to był prawdziwy cud. Nawet lekarz nie dowierzał, że to się udało. Urodziłam córeczkę 3 miesiące temu i byłam najszczęśliwszą mamą na świecie. Ale już nie jestem i wszystko przez księdza...
fot. Thinkstock
Nie rozgłaszaliśmy na lewo i prawo, że mamy „dziecko z probówki”, jak się mówi. Samo to określenie jest tak koszmarne, że nie przechodzi mi przez usta. Ale oczywiście wszyscy wiedzieli, że przez lata dzieci nie ma, jeździmy do lekarzy i nagle się udaje. Któryś ze znajomych zapytał, jak nam się to udało, więc powiedziałam. Wieści szybko się u nas rozchodzą, więc wszyscy już wiedzą, że to dzięki in vitro. Najlepiej poinformowany jest oczywiście nasz proboszcz, który na ostatniej kolędzie jakoś krzywo się na nas patrzył.
Myślałam, że mi się zdaje, ale kiedy niedawno poszliśmy prosić o chrzest, on odmówił. Powiedział, że niewinne dziecko nie powinno płacić za grzechy rodziców, ale to już tylko i wyłącznie nasza wina. Postąpiliśmy wbrew Bogu, bo Kościół nie uznaje takich „makabrycznych metod”. Załamałam się. Wysłaliśmy do niego później moją teściową, ale ona usłyszała dokładnie to samo. Chrzcin nie będzie, bo to dziecko „splamione niegodziwością rodziców”. Co ja mam teraz zrobić?
fot. Thinkstock
Chciałam być wierna tradycji, ale to jedyny kościół w naszej okolicy. Wszystkie uroczystości odbywają się właśnie tam. Teraz mam do wyboru dwie opcje i jedna gorsza od drugiej... Mogę szukać ratunku w innych parafiach i ochrzcić dziecko gdzieś na wygnaniu, albo uznać decyzję proboszcza i po prostu tego nie zrobić. Tylko wiadomo, jak to się skończy. Nie dość, że z in vitro, to jeszcze nieochrzczone.
Jakbyście postąpiły na moim miejscu? To mała społeczność i aż strach cokolwiek zrobić... Ja już się raczej zniechęciłam, ale nie chcę robić dziecku problemów na wszystko.
Julita