Moja babcia wyszła niedawno ze szpitala. Rodzice mi powiedzieli prosto z mostu, że lepiej już nie będzie. Lekarze ją wypisali, bo nie da się jej wyleczyć. Może być w domu albo w hospicjum. Na to nikt się nie zgodzi, więc wzięli ją do naszego mieszkania. Nie wiadomo, ile to potrwa. Może miesiąc, a może rok. Ja mam nadzieję, że będę ją miała jak najdłużej, ale nie o to mi chodzi.
Jest mi przykro, że mam takie myśli i nie potrafię się całkiem zaangażować. Czasami traktuję babcię jak zbędny balast. Zajmuje nam miejsce w domu, trzeba być ciągle przy niej, pomagać we wszystkim. Co mogę, to robię, ale niektórych rzeczy nie potrafię. Próbowałam zmieniać jej pampersy i opróżniać worek, który idzie od cewnika, ale brzydzę się strasznie.
Nie umiem sobie z tym poradzić, że mam odruchy wymiotne przy własnej babci. Ja chyba jestem za młoda na takie straszne rzeczy.
Jak mnie coś wkurzy, to wściekam się na całą tą sytuację. Mam nawet żal do rodziców, że dali babci mój pokój, a ja nie mam własnego miejsca. Śpię w salonie, moje rzeczy są wszędzie, niczego nie mogę znaleźć. Nawet nie mam jak się uczyć, bo ciągle coś się dzieje. Potem złość mija, a mnie jest strasznie wstyd, że mogłam tak pomyśleć.
To się niestety coraz częściej zdarza. Wiem, że tak musi być, bo nie oddamy jej do hospicjum, ale gdzie jest miejsce na moje życie? Nie mogę nikogo zaprosić, często muszę przy niej siedzieć. A przy okazji boję się, że coś jej się stanie. Z takimi myślami nie da się nic robić.
Jak mam sobie z tym poradzić?
Ola