Większość z Was byłaby pewnie wniebowzięta wizją takich wakacji, ale nie ja. Chodzi o to, że panicznie boję się latać. Miałam okazję zrobić to tylko raz w życiu, gdy leciałam w odwiedziny do Manchesteru do siostry i obiecałam sobie, że nigdy więcej. Leciałam sama i naprawdę byłam o włos od zawału. Mimo że miałam wykupiony bilet w powrotną stronę, postanowiłam wrócić autokarem. Uwierzcie mi, że podróż, która trwała kilkadziesiąt godzin, była mniejszym koszmarem niż lot samolotem.
Od tamtego czasu nawet nie próbowałam drugi raz wejść na pokład. Nie było zresztą takiej potrzeby, bo uwielbiam polskie morze i góry, więc w wakacje ruszam najczęściej do Mielna albo Zakopca. A jak znajomi mnie wyciągnęli do Chorwacji i Bułgarii, też nie było problemu, bo śmigaliśmy samochodem.
I nie rozumiem, dlaczego mój P. nie mógł zaplanować czegoś w tym stylu. Uparł się na Egipt i nie pytając mnie o zgodę kupił wycieczkę na lipiec. Egipt samolotem! Dziewczyny, nie zrozumcie mnie źle, daleko mi do rozkapryszonej dziewczynki. Ja wszystko doceniam, ale mam też swoje małe dziwactwo. I rozważam, czy nie zrezygnować. W pierwszej chwili nieźle nakrzyczałam na P., przecież on dokładnie wie, jak bardzo boję się latać. Jednak on twierdzi, że cały ten wyjazd to rodzaj terapii...
A ja biję się z myślami. Ostatecznie mogłabym zdmówić, a P. pojechałby ze swoim kumplem, który uwielbia nurkowanie w Egipcie. Z drugiej strony wiem, że P. mega zależy na wspólnych wakacjach ze mną. Mi też byłoby żal rezygnować z takiej fajnej opcji, ale… W tej chwili nie wyobrażam sobie spędzenia nawet 10 minut w powietrzu…