Czas na trzecią i zarazem ostatnią odsłonę cyklu, w którym nasz zaprzyjaźniony serwis BOSKA.PL odkrywa całą prawdę na temat pracy dla odzieżowych gigantów. Kolejna była pracownica jednej z najpopularniejszych hiszpańskich sieciówek opowiedziała redakcji o swoich doświadczeniach. Podczas tej rozmowy tylko upewniłyśmy się, że personel sklepów z ciuchami nie ma łatwego życia...
BOSKA!: W jakiej sieciówce pracowałaś, ile czasu i w jakim wymiarze godzin?
Karolina: Pracowałam pięć miesięcy w hiszpańskiej sieciówce – w jednym z warszawskich oddziałów, na pół etatu. Dorabiałam w czasie studiów.
Jaka była stawka za godzinę?
Zarabiałam prawie 11 zł netto na godzinę. Pracowałam w okresie listopad-marzec, dodatkowo załapałam się na bony bożonarodzeniowe (200zł + kosz słodyczy i wino), wielkanocne (100zł). Miałam w tym czasie również urodziny, wiec także dostałam bon na 100 zł. To był fajny profit.
Ile czasu wynosiła przerwa i czy była wystarczająca? Czy w trakcie pracy bez problemu można było np. wyjść do toalety?
Przerwa była uzależniona od ilości godzin pracy. Jeżeli pracowałam 6 godzin, to wynosiła 15 min, a jeśli mniej niż 6 godzin, przerwa nie przysługiwała mi w ogóle. Przy 7 h pracy przysługiwało 20 min czasu wolnego, a przy 8 h i więcej - 30 min. Zazwyczaj pracowałam po 6-7 godzin ze względu na to, że miałam jeszcze na gowie uczelnię. 15-20 min było niewystarczające. Tym bardziej, że pokój pracowniczy był w podziemiach centrum, nie na zapleczu sklepu, więc trzeba było przejść spory kawałek. Podczas pracy `na sklepie` nie mogłam wyjść do toalety, o dręczącym uczuciu pragnienia nie wspomnę. Picie było zabronione. Podobnie jak siadanie. To praca na nogach non stop.
Jakiego rodzaju zadania wykonywałaś i które z nich przysparzały najwięcej problemów?
Przez pierwsze 2 miesiące pracowałam na dziale damskim. Masakryczne wspomnienie. Pracowałam wówczas `na przymierzalni` i `na sklepie`, gdzie układałam ubrania i musiałam podchodzić do klientów. Pracowałam też `na kasie`. Podczas kolejnych 3 miesięcy pracowałam na dziale dziecięcym. Wykonywałam te same obowiązki co na dziale damskim. Najgorzej wspominam pracę `na przymierzalni`. Klienci nie szanują tam pracowników. Są niemili, złośliwi, traktują pracowników jak `chłopców na posyłki`. Według procedur, każdy klient wchodząc do przymierzalni musi przyłożyć torbę to tablicy magnetycznej. Klientki się bardzo oburzały, kiedy je o to prosiłam. Odbierały to jako oskarżenie o kradzież.
Jakie miałaś doświadczenia z przełożonymi?
Miałam dobre relacje z przełożonymi. Wynikały one z tego, że jestem osobą pracowitą, punktualną i zawsze uśmiechniętą, bez względu na okoliczności. To podobało się przełożonym i klientom. Moi szefowie byli bardzo wymagający, często zastraszali pracowników, a wiec codziennie towarzyszyło mi uczucie strachu.
Ile dziennie (w przybliżeniu) zarabiał sklep, w którym pracowałaś?
Mnóstwo pieniędzy. Ja pracowałam w małym centrum, a sklep wyrabiał dziennie mniej więcej kilkadziesiąt tysięcy zł. Z trzech działów mniej więcej 80 tys. w ciagu tygodnia. W weekend były to kwoty rzędu kilkuset tysięcy.
Czy w okresie wyprzedaży (gdy jest najwięcej klientów) personel obowiązują inne zasady pracy?
W tym okresie pracuje się więcej. Wyprzedaże zaczynają się zawsze dzień po świętach. Pamiętam, ze już drugiego dnia Świat Bożego Narodzenia musiałam wracać do Warszawy, ze względu na pracę. To był totalny armagedon. Ludzie zachowywali się jak w dżungli. Eleganckie kobiety kłócąc się, wyrywały sobie z rąk potencjalne łupy. Pracowało się wówczas nawet po 9-10 godzin. W pierwszy tydzień wyprzedaży druga zmiana nie wychodziła wcześniej niż 24- 1 w nocy (w okresie zwyczajnym pracowaliśmy max do 22). W sklepie panował bałagan. Trzeba to było wszystko posprzątać. Nie przypominam sobie, żeby były za to dodatkowe pieniądze. Gdy kończyliśmy później niż 24, kierownicy musieli zamawiać nam taxi. Takie były procedury.
Opisz najdziwniejszą historię z klientką w roli głównej.
Hmmm... Pamiętam, że zdarzały się takie przypadki, kiedy klientki kupowały coś na chwilę przed wyprzedażą, żeby czasem nikt go nie wykupił, a potem gdy cena schodziła np. do –70 %, oddawały tę rzecz i po 5 minutach kupowały ją na nowo, po okazyjnej cenie. Pamiętam swoją zażenowaną minę... to zdarzało się notorycznie. Ludzie nie mają zahamowań. Naprawdę.
Zdarzały się też taki żenujące sytuacje, że kobiety oddawały brudne i śmierdzące ubrania, np. kupowały sukienkę na imprezę i po weekendzie chciały ją zwrócić. Z metką lub bez. To, że ubranie ma wciąż przyczepioną metkę jeszcze nic nie znaczy. Sprzedawca potrafi rozpoznać rzecz noszoną w bardzo krótkim czasie. Zdarzało się, że kierownik obwąchiwał ubranie przy klientce chcąc udowodnić mu, że sukienka śmierdzi papierosami, czyli że była noszona.
Czy kradzieże w sklepie były nagminne? Kim najczęściej są złodzieje?
Tak, kradzieże są nagminne. Oczywiście, zgodnie ze stereotypem, złodziejami bywają łysi, zaniedbani mężczyźni w ortalionowych dresach, skarpetkach frotte i białych adidasach, z czapką z daszkiem na głowie. Pamiętam, że tego typu mężczyźni przychodzili w grupkach, często z dziewczynami, które niby coś wybierały, a oni w tym czasie wkładali pod kurtkę ubrania.
Jednak najczęściej kradły kobiety, które wyglądały na dobrze sytuowane. Zawsze dobrze, elegancko ubrane, w starannym makijażu i ułożonych włosach. Pamiętam, że gdy pierwszy raz trafiła się taka sytuacja, nie mogłam w to uwierzyć. Tego typu kobiety kradną wszystko, od dodatków po puchowe kurtki. Często im się to udaje, bo nikt nie podejrzewa `bogatej pani` o kradzież.
Jak z kradzieżą radzi sobie ochrona? Średnio ilu złodziei dziennie było przyłapanych na gorącym uczynku i co im grozi?
My nie mieliśmy ochroniarza, bo to było za małe centrum handlowe. Za to jedną ze stref pracowniczych była właśnie tzw. `bramka`. Gdy bramki piszczały, trzeba było przeszukać torby klienta. Jeżeli złapało się złodzieja, wzywana była policja. Wtedy procedury były załatwiane w pomieszczeniu kierownika.
Kobiety, które kradną i zostają przyłapane, idą w zaparte, są bardzo aroganckie dla osób na bramce. Później kłócą się z kierownikiem sklepu. Zwalają winę na fatalną obsługę, każą wzywać policję. Wzywaliśmy więc służby mundurowe. Przy kradzieży powyżej określonej kwoty sprawa kończy się w sądzie.