Z jednej strony często współczujemy osobom pracującym w handlu – zdajemy sobie sprawę, że nie jest to zbyt dochodowe zajęcie, a nadgorliwi klienci potrafią być bardzo kłopotliwi. Z drugiej – jeśli ktoś już się tego podjął, powinien jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki. Nikt nikogo na siłę do pracy w sklepie nie zaciąga, a jakieś zasady muszą obowiązywać. Niestety, nie wszyscy ekspedienci zdają sobie z tego sprawę.
W branży tej dominują kobiety – to właśnie one pomagają (przeszkadzają?) klientom w codziennych zakupach, kasują towary, a ich osobowość sprawia, że do konkretnego sklepu aż chce się wrócić (lub niekoniecznie). Stykamy się z nimi na tyle często, że każda z nas zdążyła już sobie wyrobić opinię na ich temat. Jak wynika z naszych rozmów, ta zazwyczaj nie jest zbyt pozytywna. Co mamy im do zarzucenia?
Zapytałyśmy o to 5 kobiet w różnym wieku. Każda z nich ma inne doświadczenia, ale ich wnioski mogą Ci pomóc, jeśli już pracujesz w sklepie lub dopiero planujesz karierę ekspedientki.
- Nie ma dla mnie nic gorszego, niż wizyta w sklepie, gdzie czuję się atakowana. Wszystko zaczyna się przy wejściu, gdzie ekspedientka wita klientów. To jest akurat miłe. Gorzej jest wtedy, kiedy na tym nie poprzestaje i zaczyna snuć się za mną niczym cień. Ja potrzebuję spokoju i przestrzeni, a ta leży mi niemal na plecach i ciągle dopytuje, czy już coś wybrałam, czy może w czymś służyć, może jakiś inny rozmiar i bajki w stylu „klientki bardzo to sobie chwalą” albo „proszę brać, póki jest”. Kilka razy miałam nawet sytuację, że sprzedawczyni prawie weszła ze mną do przymierzalni, bo chciała doradzić. To już nie jest pomoc, ale zwykła nadgorliwość, której nie trawię – twierdzi Agnieszka.
- Niektóre ekspedientki są przesadnie miłe i aż za bardzo się starają, ale wolę coś takiego, niż totalną olewkę. Sklep trzeba traktować jak dom, do którego przychodzi się w odwiedziny. Gospodarz powinien przynajmniej się uśmiechnąć i powiedzieć dzień dobry. Jeśli widzę, że sprzedawczyni siedzi znudzona za ladą i nawet nie podnosi wzroku, to naprawdę wszystkiego mi się odechciewa. Już nawet nie patrzę, czy mają coś fajnego w ofercie. Dwa razy się zakręcę na pięcie i wychodzę, bo na takie chamstwo nie ma mojej zgody. Bo czego można się spodziewać? Jak poproszę o pomoc, to pewnie mnie okrzyczy, że jej przeszkadzam w wypoczynku. Ktoś tu się ewidentnie minął z powołaniem – przekonuje Marcelina.
- Mam 27 lat, więc jestem młodą kobietą. Podkreślam – kobietą, a nie koleżanką byle sprzedawczyni. Nie przywykłam do tego, żeby obcy ludzie traktowali mnie jak swoją psiapsiółkę. Tak się niestety coraz częściej czuję w sklepach odzieżowych. Ja rozumiem, że czasami warto skrócić dystans, ale bez przesady. Ostatnio zdarzyło mi się, że na moje „dzień dobry” dziewczyna odpowiedziała „hej”. A potem mnie dopadła i mówiła do mnie per „ty”. Zapytałam, czy skądś się znamy, bo może akurat chodziłyśmy kiedyś razem do szkoły. Zaprzeczyła i stwierdziła, że „co sobie będziemy paniować”. Przyjaźni z tego nie będzie, a następnym razem dwa razy się zastanowię, czy wejść do tego sklepu – opowiada Paulina.
- Kiedyś pracowałam w handlu i wiem, jak to ma wyglądać. Nigdy nie może być tak, że w sklepie są dwie ekspedientki i obie siedzą znudzone. Nie mówię, żeby atakować klientów i ich zamęczać, ale wypadałoby od czasu do czasu przejść się po sali. Dzięki temu kupujący mają pewność, że ktoś się nimi interesuje. Wtedy też łatwiej o coś zapytać, niż specjalnie podchodzić do lady. Lubię wiedzieć, że kilka metrów ode mnie jest osoba, która pomoże mi coś znaleźć albo pójdzie na zaplecze poszukać innego rozmiaru. Od tego przecież tam jest. Praca ekspedientki nie polega tylko na kasowaniu towarów. Czasami uda się coś sprzedać bez jakiegokolwiek zaangażowania z jej strony, ale nie na tym polega handel. Musi zachodzić jakaś interakcja, klient nie może się czuć intruzem – twierdzi Ewa.
- W sklepach odzieżowych najbardziej denerwują mnie sprzedawczynie, które wizualnie nie pasują do danego miejsca. Wchodzę do salonu z markową i elegancką odzieżą, a tam tleniona dziewczyna z kolczykiem w brwi, w takich samych jeansach jak wszystkie osiedlowe dziewczyny i koniecznie z plecami albo brzuchem na wierzchu. Jakoś mi to do siebie nie pasuje i z tego powodu często sobie odpuszczam. Wizerunek ekspedientki powinien współgrać z miejscem, w którym pracuje. Tak samo nie wyobrażam sobie otyłej osoby, która doradza mi w sklepie sportowym albo zapryszczonej dziewczyny w sklepie kosmetycznym. Niektórych klientów to odstrasza i ja się zaliczam do tego grona – mówi nam Małgorzata.
A Ty co masz do zarzucenia ekspedientkom?