Pracę w handlu najłatwiej znaleźć. Nie wymaga specjalnego wykształcenia, ani doświadczenia. Kasjerką czy ekspedientką może zostać każda z nas. Nie z powołania, ale konieczności, żeby robić cokolwiek i zacząć zarabiać. Doskonale widać to po niektórych pracownicach sklepów, które swoje obowiązki wykonują niechętnie i jakby za karę. Są złe na siebie, że trafiły w takie miejsce, a jeszcze bardziej na klientów, którzy ciągle czegoś od nich oczekują.
Frustrację potęguje fakt, że praca w sklepie wymaga ciągłej dyspozycyjności, a niskie zarobki wcale nie idą w parze z zaangażowaniem i poświęceniem. Roszczeniowi i zwyczajnie niegrzeczni kupujący także nie poprawiają sytuacji. Potwierdzają to wyznania dwóch ekspedientek, z którymi udało nam się szczerze porozmawiać. Obie twierdzą, że wolałyby robić coś zupełnie innego, a praca w handlu zrujnowała im psychikę.
Może, zamiast obrażać się na to, że sprzedawczyni nie tryska radością, spróbować ją zrozumieć?
fot. Thinkstock
Marta pracuje w sklepie od 4 lat. Do handlu trafiła przypadkiem, bo była to jedyna możliwość zarobku. Jak twierdzi, o 4 lata za długo. Swoją przygodę z tą branżą rozpoczynała z pozytywnym nastawieniem. Wierzyła, że klient zawsze odpowie uśmiechem na uśmiech. Bardzo się przeliczyła.
- Nie widzę w tym zajęciu już niczego pozytywnego. Zarobki są bardzo niskie, trudno o pełny etat, pracy coraz więcej, klienci coraz bardziej chamscy i nie ma perspektyw na poprawę. Kiedyś lubiłam to robić, bo przynajmniej nie siedziałam w domu i cokolwiek mogłam zarobić. Lubiłam kontakt z ludźmi. Człowiek jednak szybko się wypala. Tego nie można robić dłużej, niż przez rok, maksymalnie 2 lata. Później dostaje się dreszczy na samą myśl, że trzeba tam wrócić. Ja jestem na etapie, że przestałam robić sama zakupy i zlecam to innym. Mam alergię na sklepy, bo kojarzą mi się ze znienawidzoną pracą. Przyznaję uczciwie - kiedy zbliżam się do mojego sklepu, to dosłownie chce mi się wymiotować - wyznaje.
Jak twierdzi, zawód ten nie wiąże się z niczym pozytywnym. Śmieszne pieniądze, nadmiar obowiązków, ogromny stres i bezczelni Polacy robią swoje.
fot. Thinkstock
- Co mam do zarzucenia swoim klientom? Po 4 latach użerania się z nimi przeszkadza mi już wszystko. Nawet to, że mieli czelność wejść do sklepu i oddychać. Każda taka wizyta to zapowiedź problemów. 95 procent z nich traktuje mnie z góry. Myślą, że mogą wszystko. I mają sporo racji, bo ja jako potulna ekspedientka nie mam prawa się zdenerwować. Oni plują mi w twarz, a ja udaję, że pada deszcz. Polacy to w większości brudasy. Codziennie oglądam ich brudne paznokcie i ropę w oczach. Czuję ich przykry zapach. Kiedy się do mnie zbliżają, to aż mnie cofa - zwierza się.
Awersja Marty do ludzi nie wzięła się znikąd. Jak wyznaje, przez całą karierę jest poniżana i traktowana jak gorszy gatunek człowieka.
- Bez przerwy mają pretensje, krzyczą, pouczają, straszą skargami. Ciągle słyszę, że jestem tylko sprzedawczynią, że się nie znam, nic nie robię, a burdel w sklepie zrobiłam sama. Sympatycznych klientów mogę policzyć w ciągu dnia na palcach jednej ręki. Na nich przypada 200 innych chamów. Trudno nie zwariować - twierdzi.
Zobacz również: 13-latka przymierzyła tę sukienkę w sklepie. Sprzedawczyni: `Lepiej włóż bieliznę wyszczuplającą!`
fot. Thinkstock
Niewiele różni się nastawienie Pauliny, która w handlu pracuje od niedawna. Zawsze chciała to robić, a dziś szuka jakiegokolwiek sposobu, by uciec i już nie wrócić do sklepu. Przekonała się na własnej skórze, co to znaczy gniew klienta.
- Jestem pracownicą sieciówki odzieżowej. Wiele studentek się tym zajmuje, bo tak najłatwiej zacząć. Dostajesz umowę zlecenie, grosze wypłaty i cieszysz się, że masz co robić. Bo co innego możesz? Pozostaje fast food albo dalsze żerowanie na rodzicach. Od smażenia frytek wolałam wieszanie ciuchów, więc wybrałam to. Po 3 miesiącach nie ma już we mnie dawnego zapału. Często płaczę. Głównie z bezsilności, że jestem tak źle traktowana przez klientów. Nastroju nie poprawia fakt, że prędko niczego innego nie znajdę. Trudno o inne zajęcie, gdzie można sobie ustalać godziny i jakoś to pogodzić z nauką. Ale czy wytrzymam jeszcze psychicznie? Szczerze wątpię - żali się.
Jak twierdzi, nadmiar obowiązków i niska pensja to najmniejsze problemy. Gdyby klienci potrafili się zachować, to łatwiej byłoby to znieść.
fot. Thinkstock
- Ludziom się wydaje, że mam jakikolwiek wpływ na to, co dzieje się w sklepie. Może nawet na politykę całego koncernu. To ja wysłuchuję od nich, że sprzedajemy szmaty i powinni nas zamknąć. Ja zbieram ubrania z podłogi w przymierzalni, bo komuś nie chciało się ich odwiesić. Rozpatruję zwroty, chociaż wiem, że to przekręt, bo ktoś w danej rzeczy chodził kilka dni i teraz chce oddać. Robi to regularnie. Wysłuchuję, że jestem za głupia nawet do takiej pracy, za mało się uśmiecham, wyglądam jakbym była w sklepie za karę. Jestem traktowana jak śmieć, bo ludzie wykorzystują swoją przewagę. Czy kogoś naprawdę dziwi, że mam tego dość? - pyta retorycznie.
Paulina marzy o tym, by w przyszłości nie mieć do czynienia z klientami. Zadowoli się każdą pracą, która nie wymaga kontaktu z przypadkowymi osobami. Robi jej się słabo, kiedy ich widzi.
- Przestałam lubić ludzi. Zawsze byłam bardzo pozytywnie nastawiona, kontaktowa, uśmiechałam się bez powodu. Teraz muszę się do tego zmuszać. Przekraczając próg sklepu zupełnie siada mi nastrój. Nie dlatego, że jestem humorzasta. Po prostu wiem, co mnie tutaj czeka. Czasami miałabym ochotę spoliczkować bezczelną klientkę, rzucić jej w twarz tymi szmatami na które narzeka albo odburknąć, żeby sama sobie czegoś poszukała. Może kiedy złożę wypowiedzenie będzie to możliwe - planuje.
fot. Thinkstock
Obie nasze bohaterki nie mają wątpliwości, co jest najgorsze w pracy w handlu. Nie presja pracodawcy, niezadowalające zarobki, handel wieczorami i w weekendy. Chodzi o klientów, którzy z dnia na dzień stają się coraz gorsi.
- Kiedyś ludzie traktowali nas po partnersku. 4 lata temu zawsze słyszałam dzień dobry na powitanie, grzecznie się do mnie zwracano, klienci nie chcieli robić problemów. Dziś przychodzą z nastawieniem, że w sklepie mogą się na kimś wyżyć. Praktycznie bez ponoszenia konsekwencji, bo ekspedientka musi znieść wszystko. Wbrew pozorom, najmniejsze problemy są z osobami młodymi. Powyżej 30 lat chamstwo przybiera na sile - twierdzi Marta.
- Mogłabym dalej pracować w handlu, gdyby nie wymagało to kontaktu z ludźmi. A skoro to niemożliwe, to nie mam wyjścia i muszę odejść. Umowę mam do stycznia i nie chcę jej przedłużać. Wolę głodować, niż użerać się z Polakami - wyznaje Paulina.
Zobacz również: Sprzedawca/kasjer z Zary odpowiada na pytania