Jeszcze do niedawna brudne, śmierdzące i słabo dostępne, dzisiaj coraz częściej eleganckie i higieniczne. Można powiedzieć, że publiczne toalety przeżywają swój renesans. Istnieją w najbardziej ruchliwych miejscach polskich miast i wbrew pozorom nie narzekają na brak zainteresowania. - Toalety się zmieniły, ale ludzie nie bardzo – mówi nam pracownica odpowiedzialna za czystość i pobieranie opłat.
Choć potocznie mówi się o niej „babcia klozetowa”, Ewelina nie ma nic wspólnego z seniorką. Ma 23 lata, studiuje zaocznie jeden z kierunków humanistycznych i w ten sposób zarabia na czesne. Nie ukrywa, że nie jest to spełnienie jej marzeń, ale przez ponad rok zdążyła się przyzwyczaić. Twierdzi, że tego typu działalność to misja i pomoc bliźniemu. Czasami po prostu musimy sobie ulżyć, a do domu daleko. Z kolei restauracje udostępniają łazienki wyłącznie swoim klientom.
Jak pracuje się w takim miejscu i do czego zdolni są bywalcy publicznych szaletów? Tego mało kto się spodziewał...
© Newscom/StarStock
Papilot.pl: Jak trafiłaś do publicznej toalety?
Ponad rok temu siedziałam na zajęciach i dostałam SMS-a od dotychczasowego pracodawcy, że nie przedłużą mi umowy. Jak gdyby nigdy nic. Pracowałam na umowę o dzieło w pewnym sklepie, gdzie przyjmowałam towar i rozkładałam go na półkach. To był ostatni dzień miesiąca, więc mógł to zrobić. Załamałam się, bo jakoś trzeba opłacić studia. Pod wieczór wracałam do mieszkania i w przejściu podziemnym zobaczyłam toaletę, na którą wcześniej w ogóle nie zwracałam uwagi. Na drzwiach wisiała różowa kartka. Z ciekawości przeczytałam i okazało się, że to propozycja pracy.
Kogo szukali?
Osoby dyspozycyjnej w tygodniu, więc dla mnie idealnie, bo studiuję w weekendy. Energicznej, potrafiącej sprzątać i miłej w obyciu, żeby nie straszyć klientów. Oczywiście nie musiałam wysyłać żadnego CV. Skończyło się na jednej rozmowie telefonicznej, potem spotkaliśmy się na mieście z zarządcą i dostałam tę pracę. Od poniedziałku zaczęłam, więc mogłam odetchnąć.
Zostałaś przeszkolona?
Jeszcze w weekend musiałam się zgłosić na miejscu późnym wieczorem, już po zamknięciu szaletów. Tam wprowadzono mnie w temat.
© Newscom/StarStock
Czego ciekawego się dowiedziałaś?
Pokazano mi stosowane w tym miejscu środki czystości. Niektóre bardzo agresywne, więc ważne jest korzystanie z rękawiczek. Do tego harmonogram – jak często dokłada się papier, wymienia się kostki zapachowe, gdzie pozbywamy się śmieci po całym dniu, kiedy sprzątać kabiny. Było w tym coś upokarzającego, bo która młoda dziewczyna chciałaby pracować w „kiblu”, ale szybko się wdrożyłam.
Ilu klientów dziennie odwiedza toaletę?
Średnio kilkudziesięciu na godzinę, a dobowo nawet kilkuset. Wszystko zależy od dnia. Największy ruch jest w tygodniu i w konkretnych godzinach. Szczególnie rano, między 15 i 17 oraz przed samym zamknięciem. Przez resztę dnia jest względny spokój i wtedy odwiedzają nas zwłaszcza turyści.
Jak wysoka jest opłata za skorzystanie?
W tym roku już 2,50 zł, ale uważam, że to uczciwa stawka. To nie jest toaleta z PRL-u.
© Newscom/StarStock
Czym się różni?
Nie różni się niczym od eleganckiej toalety w centrum handlowym lub hotelu. Nie ma urwanych desek, pustych rolek po papierze, zacieków na ścianach i urwanych spłuczek. Regularnie kontroluję czystość. No i wbrew pozorom - w środku ładnie pachnie. Za taką jakość warto zapłacić. Naprawdę można być pewnym, że nie zwymiotuje się na wejściu i nie złapie się jakiejś choroby.
Klienci szanują ten porządek i nie utrudniają Ci życia?
W zdecydowanej większości to kulturalni ludzie, którzy nie zostawiają po sobie żadnych śladów. Ale oczywiście różnie bywa, bo czasami pojawi się typowy lump, któremu ktoś postawił tę przyjemność. Albo młodzi ludzie w stanie upojenia. Wtedy w kabinach robi się nieprzyjemnie, bo mocz trafia na posadzkę, a wymiociny potrafią przykryć całą muszlę. Dobrze, że nie jesteśmy toaletą całodobową, bo w nocy takich sytuacji byłoby znacznie więcej.
Co jeszcze mają na sumieniu?
Niektórzy traktują szalet jako miejsce schadzek.
© Newscom/StarStock
Co masz na myśli?
Czasami jestem zajęta sprzątaniem kabiny w męskiej części i wtedy do damskiej wchodzi para. Albo na odwrót. Potem widzę dwie pary nóg pod drzwiami, bywa głośno i niekomfortowo, ale już się nauczyłam reagować. Zaczynam stukać i proszę o opuszczenie łazienki. Czasami jest za późno. Regularnie znajduję na podłodze zużyte kondomy. A także zakrwawione podpaski i tampony, bo niektórym paniom trudno jest trafić do kosza. W kabinie można znaleźć dosłownie wszystko – resztki po skrętach, gazety, śmieci, zabrudzoną bieliznę.
Zdarzają się niebezpieczne sytuacje?
Napad na toaletę publiczną chyba mija się z celem, bo nic wartościowego tam nie ma. Pieniędzy za dużo też nie. Ale zdarzyło mi się dwa razy dzwonić po pogotowie. Raz przyszła kobieta, jak się okazało – ugodzona nożem w udo. Chciała się opatrzyć, ale zaczęła słabnąć. Był też staruszek, który na muszli klozetowej dostał zawału. Oboje wyjechali stąd żywi, więc mam nadzieję, że pomogłam.
Spotykasz w pracy znajomych?
Bywa i tak, ale przestałam się już krępować. Praca jak praca.
© Newscom/StarStock
Czy Polacy to higieniczny naród?
W takich miejscach raczej tak. Większość potrafi kulturalnie skorzystać z kabiny i nie zamienić jej w pobojowisko. Najwięcej sprzątania mam po panach, który nie zawsze trafiają do muszli. Z myciem rąk bywa jednak różnie. Niektórzy od razu wychodzą, inni udają, że coś tam robią przy umywalkach. Nie moja sprawa.
Czy rodzina i znajomi wiedzą, gdzie pracujesz?
Rodzice oczywiście tak, ale nie są zachwyceni. Nawet się zastanawiam, co mówią, kiedy ktoś ich pyta, czym zajmuje się ich córka. Ale nie mają prawa narzekać, bo za swoje studia płacę. Ze znajomymi jest różnie. Ci najbliżsi się dowiedzieli, choć było trochę śmiechu. Na uczelni albo na imprezach raczej się nie chwalę.
Chcesz coś przekazać bywalcom takich miejsc?
Miejcie litość nad obsługą i trafiajcie do muszli oraz kosza. Wszystko co wyląduje obok ktoś musi sprzątnąć.