Od kilku miesięcy trwa w Polsce dyskusja na temat tzw. umów śmieciowych. W ten sposób niektórzy politycy, ekonomiści i rzadziej przedsiębiorcy nazywają umowy cywilnoprawne, które w teorii niewiele znaczą, a w praktyce – dla wielu rodaków są jedyną podstawą zatrudnienia. Praca na podstawie umowy zlecenia lub o dzieło w rzeczywistości z zatrudnieniem nie ma zbyt wiele wspólnego. Wykonujemy swoje obowiązki na rzecz pracodawcy, otrzymujemy za to wynagrodzenie, ale nic więcej. Składki zdrowotne i emerytalne są ograniczone do minimum lub wcale ich nie ma, a na dodatek pracownika można zwolnić praktycznie z dnia na dzień.
Założenie było słuszne – pracownik zatrudniony na etacie wykonuje dodatkowe zlecenia na podstawie odrębnej umowy cywilnej. Powtórne oskładkowanie nie jest konieczne. Nie trzeba było jednak długo czekać na to, by stały się główną formą zatrudnienia. Dotyczy to przede wszystkich młodych Polaków, których sytuacja na rynku pracy i bez tego jest wyjątkowo trudna. Większość z nich przystaje na takie warunki. I trudno im się dziwić, bo zazwyczaj mają do wyboru pracę na umowie śmieciowej lub... bezrobocie. Szacuje się, że jest ich w Polsce ponad 1,3 mln – donosi „Gazeta Wyborcza”.
Przedsiębiorcy tłumaczą się jednym – koszty pracy w Polsce są zbyt wysokie. Wielu młodych pracowników decyduje się na takie rozwiązanie, wierząc, że z czasem ich sytuacja ulegnie zmianie. Jak jest w rzeczywistości? Nie zmienia się nic!
Z wyliczeń, które prezentuje „Gazeta Wyborcza”, wynika, że osoba raz zatrudniona na podstawie umowy cywilno-prawnej, po latach wykonuje swoje obowiązki na tej samej zasadzie. Niemal 60 proc. młodych Polaków, którzy 5 lat temu pracowali na podstawie umowy zlecenie lub o dzieło, wciąż nie doczekało się etatu. Jeśli nie zostali jeszcze zwolnieni, nadal w świetle prawa nie są pracownikami, ale zleceniobiorcami.
37 procent młodych ludzi, którzy rozpoczynali pracę na podstawie umowy śmieciowej, z czasem otrzymało zatrudnienie na czas nieokreślony. To niewiele. W ten sposób upada mit, którym karmią nas przedsiębiorcy, przekonując, że to rozwiązanie tymczasowe. Dla większości jest niestety stałe i nic nie wskazuje na to, by sytuacja ta mogła ulec zmianie.
- Niestandardowe zatrudnienie jest dla wielu pracowników raczej ślepym zaułkiem, niż przejściowym etapem na drodze do uzyskania stałej pracy – twierdzą autorzy raportu poświęconego temu zagadnieniu.
„Dla takich osób praca na „śmieciówce” to życiowa blokada. Z rezerwą podchodzą do nich banki. Mają problemy, by dostać kartę kredytową. A żeby otrzymać kredyt hipoteczny, muszą dostarczyć dodatkowe informacje, np. wyciąg z konta za 12 miesięcy, a nie za trzy jak etatowcy. W niektórych bankach kredyty dla takich osób są droższe. Utrudnia to codzienne funkcjonowanie czy założenie rodziny. Trudno też myśleć o stabilizacji i układać plany życiowe tym, którzy są zatrudnieni na krótkotrwałe umowy czasowe” - czytamy w „Gazecie Wyborczej”.
W 2008 roku na podstawie umów cywilnoprawnych zatrudnionych było 9 procent Polaków, w roku ubiegłym – już 13 proc. 5 lat temu co trzeci rodak w wieku 21-25 lat był zatrudniony na etacie, dzisiaj już tylko co czwarty.
Eksperci twierdzą wręcz, że mamy do czynienia ze straconym pokoleniem. Niepewnym odległej przeszłości (małe szanse na emeryturę), a nawet kolejnego dnia. Wygasająca umowa śmieciowa może przecież oznaczać koniec pracy, bo pracodawca nie ma w tym przypadku żadnych dodatkowych obowiązków.
Znacie to z własnego doświadczenia?