Jeśli shopping to twój ulubiony sport - na pewno często odwiedzasz sklepy odzieżowe. I dobrze wiesz, z czym można się tam spotkać. Jeśli pracujesz w handlu - trudno z własnej woli odwiedzić ci takie miejsce. Klienci w większości bywają nieprzewidywalni, robią spory bałagan i nie potrafią się zachować - twierdzą sprzedawczynie, z którymi udało nam się porozmawiać. W czasie zakupów wstępuje w nas coś złego i przestajemy liczyć się z kimkolwiek.
Co mają nam do zarzucenia ekspedientki, które każdego dnia muszą borykać się z humorami i zwyczajami setek przypadkowych osób? Lista jest całkiem długa, bo jak twierdzą - kultura i dobre obyczaje są dziś rzadkością. Przeciętny zakupoholik czuje się w sklepie jak król, któremu trzeba usługiwać i wszystko mu się wybacza. I jest w tym niestety sporo racji.
Czy mają na myśli także ciebie? Przeczytaj, co mają nam do zarzucenia.
Zobacz również: EXCLUSIVE: Spowiedź ekspedientki
fot. Thinkstock
- Jak sprzedawczyni, to wiadomo - młoda, głupia, bez wykształcenia i ogólnie dno. Każdy głupi może pracować w sklepie. Tak właśnie jesteśmy traktowani. Nie jak obsługa, ale służący. Kilka razy zdarzyło mi się, że klient rzucał mi ubraniami pod nogi i kazał sprzątać, bo wieszaki jego zdaniem są zbyt ciasno. Często słyszę, że na niczym się nie znam, podłoga jest brudna, kolejka do przymierzalni za długa. I co ja mogę zrobić? Uśmiecham się głupio, chociaż jakiś bezczelny typ pluje mi prosto w twarz. Myślę, że dla niektórych to taka rozrywka. Pójść do sklepu i się wyżyć - zdradza Paulina.
fot. Thinkstock
- Wiadomo, że nie zawsze się coś kupuje, ale mam sporo klientek, którym jeszcze nigdy niczego nie sprzedałam. Mimo to widuję je regularnie. Taszczą do przymierzalni sterty ubrań i potem je zostawiają. Udają zainteresowane, a ja i tak wiem, że to ściema. Po co to robią? Pewnie z nudów. Często słyszę też dźwięk aparatów i widzę jak błyskają flesze - one przychodzą sobie porobić zdjęcia w różnych kreacjach. Mają do tego prawo, a ja tracę mnóstwo czasu, żeby po nich posprzątać. Żadnego zysku, a roboty od groma - twierdzi Karolina.
Zobacz również: W JAKI SPOSÓB ZAPACH W SKLEPIE WPŁYWA NA NASZE ZAKUPY?
fot. Thinkstock
- Większość sieci wprowadza limity, że do przymierzalni można wziąć maksymalnie 3-4 rzeczy, a na wejściu dostaje się bloczek z odpowiednią cyfrą. U mnie niestety tego nie ma i dlatego klienci taszczą ze sobą całe hałdy. Rozumiem, że można przymierzyć kilka rzeczy, ale aż tyle? Zazwyczaj spędzają za kotarą godzinę, a potem dostaję od nich górę ubrań, które muszę odwiesić na swoje miejsce. Nie biorą niczego albo kupują zwykły t-shirt za 10 zł. Myślę, że robią to z nudów i zupełnie nie szanują pracy obsługi. Te ciuchy same nie wrócą na swoje miejsce - piekli się Marlena.
fot. Thinkstock
- Powiem szczerze, że nie przepadam za klientami, którzy nie wiedzą, czego chcą. Gdyby jeszcze sami się zastanawiali, to pół biedy, ale zazwyczaj angażują do tego mnie. Biegam od wieszaków do przymierzalni, podaję im kolejne propozycje, wymieniam rozmiary i zazwyczaj kończy się na niczym. Albo te pytania - czy dobrze w tym wyglądam? Chyba nikt nie sądzi, że sprzedawca skrytykuje wygląd klienta albo stroju, który sprzedaje. Zawsze przytakuję i się zachwycam, a potem słyszę, że chyba się nie znam. Zdarzają się klientki buszujące po sklepie przez 2-3 godziny i wychodzące z pustymi rękami - twierdzi Paulina.
fot. Thinkstock
- Coś, czego nie znoszę i kompletnie nie rozumiem. Średnio rozgarnięty człowiek jest chyba w stanie podnieść jakiś wieszak, popatrzeć i odwiesić go na swoje miejsce. Ale nie nasi klienci. Większość wyciąga po kilka rzeczy, potem traci orientację i wiesza je gdziekolwiek. W ten sposób utrudniają życie innym kupującym, którzy nic nie mogą znaleźć, ale też obsłudze. My jakoś musimy nad tym panować, więc cały dzień nic nie robię, ale przekładam wieszaki - żali się Karolina.
Zobacz również: Największe grzechy ekspedientek
fot. Thinkstock
- Nawet nie chcę myśleć, jak duże straty w skali całego kraju ma moja firma. Każdego miesiąca odsyłamy kontener ubrań, które do niczego już się nie nadają, a pochodzą z przymierzalni. Polacy niestety nie nauczyli się szanować cudzej własności. Skoro coś wisi w sklepie, to można z tym zrobić cokolwiek. Na ubraniach pojawiają się plamy potu, makijażu, jakieś dorysowane kreski. Sporo ciuchów po przymiarce normalnie śmierdzi. Są też wytargane metki, dziury, zaciągnięte nitki. Jak nikt nie patrzy, to w przymierzalni można się wyżyć - zdradza Wiktoria.
fot. Thinkstock
- Chciałabym raz na zawsze rozwiać wątpliwości - sprzedawcy w sklepie nie ustalają cen. Robi to centrala. Zazwyczaj nawet nie polska, ale ogólnie na całą Europę. Nie mam prawa udzielać rabatów i nie można się ze mną targować. Jak coś sprzedam taniej, to potem odbiorą mi różnicę z pensji. Sklep sieciowy to nie bazar, gdzie handluje przedsiębiorca. Ktoś taki może dać nam upust. My sprzedajemy ubrania w cenie z metki i nie ma sensu z nami dyskutować. To jednak nie przeszkadza niektórym klientom w gorzkich żalach, że kupiliby to, gdyby było tańsze. Przykro mi, ale nic nie poradzę - dodaje Marlena.