Portal MMLublin.pl donosi, w jaki sposób przygotowywane jest jedzenie dla klientów popularnej sieci restauracji szybkiej obsługi. Na pierwszy ogień akcji sanepidu poszedł Lublin, w którym byli pracownicy restauracji przerwali zmowę milczenia i odsłonili szokującą prawdę.
Jeśli obsługa trzymałaby się zasad, to kanapka w podgrzewaczu, z którego trafi na tacę klienta, nie powinna leżeć dłużej niż 10 minut. Jeżeli nie została kupiona, musi trafić do kosza (bezpowrotnie!). Przydatność do spożycia ciastek z owocowym nadzieniem wynosi maksymalnie półtorej godziny. A jak jest w rzeczywistości? Otóż, rezolutny szef nakazał swoim pracownikom oszczędzać, na czym się da. To dlatego byli oni zmuszeni wyjmować przeterminowane kanapki z koszy na śmieci, sprzedawać nieświeże ciastka, robić hamburgery ze spleśniałych bułek i zmieniać znaczniki mierzące czas. Na domiar złego, musieli składać pudełka do frytek w taki sposób, aby zmieściło się w nich jak najmniej jedzenia, a wafelki od lodów wypełniać tak, aby w środku było powietrze.
Pierwsza kontrola została przeprowadzona w czerwcu. Już wtedy wykazała pewne uchybienia - między innymi brudne urządzenia chłodnicze oraz toalety dla pracowników, zbyt wysoką temperaturę w lodówkach, żywność przebywała w bliskim kontakcie ze środkami chemicznymi. Kolejna inspekcja odbyła się kilka dni temu i z tego, co dowiedział się lubelski portal, właścicielowi przyszło zapłacić 200 zł mandatu. Niestety, szczegóły przewinień nie są jeszcze znane.
Sam właściciel restauracji nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że nic takiego nie miało miejsca, proces przygotowania żywności odbywa się w sterylnych warunkach, a każda nieświeża rzecz ląduje w śmietniku.
Czy to możliwe, aby klienci McDonald'sa faszerowali się nie tylko tłuszczem i pustymi kaloriami, ale i pleśnią? Być może wśród Papilotek są byłe pracownice restauracji szybkiej obsługi. Czy byłyście świadkami podobnych poczynań?