Szkoła podstawowa, przedpołudnie. Dzwonek oznaczający, że właśnie rozpoczęła się długa przerwa. Dzieci biegną w kierunku sklepiku i czym prędzej zajmują miejsce w kolejce. Trzeba się śpieszyć – dzieciaków, które chcą kupić sobie coś do jedzenia jest cała masa, a czasu niewiele. Ktoś komuś podkłada nogę albo wypycha słabszą koleżankę na koniec kolejki. Ten, kto miał okazję na własne oczy zobaczyć, czym jest walka o pierwszeństwo do sklepiku szkolnego, wie, że w kolejce do kupienia przekąsek dzieją się dantejskie sceny. Kolorowe opakowania i niska cena potrafią skusić niejednego malucha, zwłaszcza nieświadomego, czym jest wartość odżywcza produktu, kalorie, o zawartości tłuszczu, białka i cukru nie wspominając. Im bardziej fikuśne opakowanie, tym większa jest szansa, że znajdzie się na nie chętny. W porównaniu z kolorową paczką wypełnioną po brzegi chipsami i z malutką zabawką gratis w środku, zwykłe czerwone jabłko wypada marnie.
Po co głównie sięgają dzieciaki? Niestety po produkty, które oprócz ładnego opakowania i niezłego smaku, nie mają nic więcej do zaoferowania. Czyli głównie po słodycze. Uczniowie uwielbiają i chętnie kupują wszelkiego rodzaju chipsy, wafle, batoniki, czekoladki, paluszki, rogaliki, słodzone napoje – colę, oranżadę, drinki gazowane, słodzone soki. Kochają wszystko, co wygląda atrakcyjnie. Dlatego tak dobrze, mimo upływu lat, sprzedają się czekoladki w kształcie monet, gumy do żucia wyglądające jak papierosy i wszelkiego typu żelki oraz pianki przypominające szczękę z ostrymi zębami, dżdżownice, węże czy w kształcie zwierząt.
Za 2 zł, które rodzic daje dziecku rano przed szkołą, można kupić kilka bardzo smacznych przekąsek. Na szczęście rzadko kiedy ta kwota wystarcza maluchowi na fast foody, których również w polskich sklepikach szkolnych jest dostatek. Dzieciaki są kuszone przez hamburgery, hot-dogi, zapiekanki, frytki i inne ciepłe przekąski, które można szybko przygotować i jeszcze szybciej zjeść. Kilka takich odwiedzin w sklepiku szkolnym i mamy gwarancję, że piramida zdrowego odżywania zostaje zaburzona. A nasze dzieciaki zamiast przyswajać dobre kalorie, faszerują się niezdrowymi produktami, które powodują nadwagę. Jakby tego było mało, nie pomagają im posiłki domowe, bo typowe polskie potrawy ociekają tłuszczem.
Prawda o polskich sklepikach szkolnych jest brutalna: zdrowych produktów można w nich szukać ze świecą. W asortymencie rzadko kiedy są owoce, soki czy starannie przygotowane i zawsze świeże kanapki. Tylko nieliczne szkoły stawiają na zdrowie i naprawdę zwracają uwagę na to, co jedzą ich uczniowie, zwłaszcza że sprawa dotyczy przede wszystkim uczniów szkół podstawowych. Problem niestety jest dość poważny – to ajenci sklepików mają decydujący głos, jeśli chodzi o ich wyposażenie. Jak dowiedzieliśmy się od dyrekcji jednej z radomskich podstawówek, wynajmujący sklep w szkole kierują się przede wszystkim ekonomią, dlatego nie mogą sobie pozwolić na ubogą ofertę produktów. Dla osób, które na tym zarabiają, wstawianie do sklepiku samych owoców, warzyw, soków bez zawartości cukru czy dietetycznych przekąsek, to nieopłacalny interes.
Tylko nieliczni dyrektorzy interesują się tym, co uczniowie w ich szkołach kupują w sklepiku. Rzadko kiedy w ogóle wtrącają się co do jego zaopatrzenia. I nawet, gdyby uparli się, że chcą, aby w ich placówce nie było do kupienia żadnych gum do żucia, gazowanych i słodzonych napojów, produktów słodkich i słonych, a także fast foodów, to ajent ma decydujące zdanie. Dlatego sklepiki, w których są zarówno słodkości jak i zdrowe przekąski typu owoce i kanapki, należy uznać jak na polskie realia za dobrze zaopatrzone. W radomskich szkołach podstawowych niektóre dyrekcje wręcz wymogły na dostawcach, żeby oprócz niezdrowych produktów, za którymi – niestety – maluchy przepadają, dostępne były również zdrowe artykuły spożywcze. I niektórym dyrektorom się to udało, co można uznać za pewien sukces.
Na drodze do zmiany diety uczniów polskich szkół i przekonania ich, że jabłko może być równie smaczne co batonik, a na pewno jest zdrowsze, stoi główna przeszkoda, którą trzeba pokonać: postrzeganie zdrowych produktów przez samych zainteresowanych, czyli Dzieci. Gdy na półce szkolnego sklepiku obok siebie znajduje się słodki napój gazowany i sok owocowo-warzywny, praktycznie każdy maluch sięgnie po ten pierwszy. Tak samo jest z produktami do schrupania. Dzieciaki wolą spałaszować chipsy bekonowe niż te z suszonych jabłek, chętniej sięgną po oblany czekoladą batonik niż gruszkę. Dlatego kluczowe mogą się tutaj okazać porady dotyczące skutecznego ograniczenia jedzenia słodyczy – także wśród najmłodszych. Aby zmienić postrzeganie zdrowych produktów przez Dzieci, wiele szkół włączyło się do projektu edukacyjnego „Trzymaj formę”. Dzięki niemu uczniowie od małego mogą się przekonać, co powinno się jeść, a jakich produktów należy unikać.
Odpowiedzią na plagę otyłości i braku ruchu wśród dzieci, które mogą mieć opłakane skutki, jest program „Owoce w szkole”. To nowa akcja realizowana na terenie państw Unii Europejskiej, w Polsce koordynowana przez Agencję Rynku Rolnego. W ramach programu uczniowie klas I-III szkół podstawowych otrzymują dwa-trzy razy w tygodniu darmowe przekąski: do wyboru mają m.in. jabłka, marchewki czy rzodkiewkę, a także soki owocowe bądź warzywne.
Niestety, zanim program na dobre wypalił w szkołach, zrobiło się wokół niego niemałe zamieszanie. Dostawcy produktów w ostatniej chwili zaczęli się wycofywać, więc efekt był taki, że w wielu regionach Polski w pierwszym semestrze do akcji nie przystąpiła żadna podstawówka, mimo iż do programu szkoły przystąpiły niemal w komplecie. Dostawców przestraszyły przede wszystkim warunki dowozu owoców – miały być one obrane, pokrojone w słupki i zapakowane w foliowe woreczki. Przez te wymagania wiele firm powiedziało „dziękuję” i zrezygnowało z udziału w programie. Szkoły, a przede wszystkim Dzieci, zostały na lodzie. Dopiero dzięki wprowadzonym na początku tego roku zmianom, akcji udało się wystartować. Zrezygnowano m.in. z krojenia warzyw i owoców w słupki, a także z listy produktów skreślono ogórki. Teraz w wielu podstawówkach maluchy pałaszują zdrowe przekąski.
W Agencji Rynku Rolnego na pocieszenie podają przykład innego szczytnego programu – „Szklanka mleka”, w ramach którego Dzieci otrzymują darmowe mleko i jogurty. Na początku również były problemy z projektem. Maluchy zamiast wypijać napoje mleczne, wyrzucały je do kosza, do toalet czy... rzucały się kartonikami. Dziś, po długich miesiącach mozolnego przekonywania uczniów, że mleko jest im potrzebne, dzieciaki po napoje mleczne sięgają. I nawet jeśli wolą od nich colę czy oranżadę, kartonik z białym płynem otwierają i zwykle wypijają go do dna.
Czy projekt „Owoce w szkole” to krok w dobrym kierunku? Z pewnością. Zanim jednak zmieni on świadomość Dzieci, potrzeba wiele pracy i godzin spędzonych z maluchami. Najważniejsze, że program obejmuje najmłodszych uczniów szkół podstawowych, a przecież wyrabianie nawyków żywieniowych trzeba zacząć jak najwcześniej. Dzięki takim akcjom istnieje szansa, że Dzieci, gdy będą miały wybór, sięgną po jabłko zamiast po czekoladę i wypiją zdrowy sok zamiast oranżadę.
Julia Wysocka
Zobacz także:
Wypowiadamy wojnę niezdrowym produktom. Oto najlepsze produkty, które powinnaś mieć zawsze w lodówce.
Czekolada działa jak narkotyk. Dlatego czas rozpocząć skuteczny odwyk, który pomoże ci odzyskać zdrowie i piękną sylwetkę.