Skoro nawet połowa nowych małżeństw kończy się rozwodem, to trwałość związków nieformalnych musi być jeszcze mniejsza. Nie jesteśmy tak stali w uczuciach, jak pokolenie naszych rodziców, a tym bardziej dziadków. Czasami decydujemy się na rozstanie, nawet jeśli łączy nasz wspólna przeszłość, kredyt na mieszkanie czy dziecko. Powiedzmy to sobie wprost – nic, nawet miłość nie trwa wiecznie.
Przekonały się o tym nasze bohaterki. Justyna, Weronika i Anna są tymi drugimi. Zdecydowały się związać z mężczyznami, którzy nie tylko byli wcześniej zajęci, ale zdążyli już powiedzieć sakramentalne „tak” i doczekali się potomstwa. To jednak nie oni muszą się najbardziej tłumaczyć. Za zaistniałą sytuację najczęściej obwinia się nową partnerkę, która rzekomo rozbiła udany związek i zniszczyła kochającą się rodzinę. To przez nią inna kobieta traci męża, a dziecko musi wychowywać się z dala od ojca.
Czy same mają sobie coś do zarzucenia? W rozmowie z nami mówią wprost – nie mamy wyrzutów sumienia. Tak po prostu musiało się stać.
fot. Thinkstock
Justyna jakiś czas temu skończyła studia. Ma za sobą kilkuletni związek, który zakończył się ze względu na skrajnie różne priorytety. Ona marzyła o rodzinie, a on w całości poświęcił się karierze. Od mężczyzny oczekuje przede wszystkim czułości i właśnie tym zaimponował jej nowy, zajęty partner.
- Poznaliśmy się w pracy. Wydaje mi się, że większość takich sytuacji rozpoczyna się właśnie w takich okolicznościach. Spędzał ze mną znacznie więcej czasu, niż z żoną i widocznie zrozumiał, że woli moje towarzystwo. To nie był zwykły romans, ukrywanie się po krzakach i seks w biurze. Na początku chodziło o bliskość mentalną. Dużo rozmawialiśmy, zdarzyło się razem wychodzić do restauracji, gdzie mogłam słuchać go godzinami. On nie dawał mi odczuć, że jestem głupsza, bo młodsza. Z czasem oboje doszliśmy do wniosku, że to jest to. Wiedziałam, że w domu się męczy, ale sama na nic nie naciskałam – twierdzi.
Decyzja była jednostronna i podjął ją partner. To on opowiedział o wszystkim żonie i postanowił całkowicie zmienić swoje życie.
fot. Thinkstock
- Przyjęła to podobno bardzo spokojnie. Ten związek po prostu nie miał przyszłości. W ogóle już ze sobą nie rozmawiali, o innej bliskości nie było mowy, ich drogi się rozeszły. Oczywiście było też dziecko, co komplikuje sprawę, ale bez przesady. Doszło nawet do tego, że spotkałam się z nią i wcale nie była wrogo nastawiona. Sama znalazła sobie nowego faceta i są szczęśliwi. Mieszkamy razem, potomek bywa u nas w weekendy, jego mama nie ma nic przeciwko. Cywilizowane rozstanie dwóch rozsądnych ludzi, którzy oczekiwali od życia czegoś innego – twierdzi.
Do sielanki jednak daleko, bo Justyna jest obwiniana przez rodzinę partnera, a także jego byłej żony. Nikogo nie interesuje, że było to małżeństwo bez miłości i szans na przetrwanie. To ona stała się wrogiem numer jeden.
- Kilka razy usłyszałam prosto w twarz, że wszystko zniszczyłam. Gdybym się nie pojawiła, to rozwodu by nie było, a dziecko miałoby rodziców. To całkiem zabawne, bo najbardziej zainteresowani twierdzą co innego. Oni już się nawet nie lubili i dobrze, że już się tak nie męczą – mówi Justyna.
fot. Thinkstock
Historia związku Weroniki była zdecydowanie bardziej burzliwa. W tym przypadku małżeństwo wydawało się wręcz idealne – zgodni, z planami na przyszłość, zaangażowani w wychowanie dziecka. Do momentu, kiedy na jego drodze stanęła ona. Zostawił dla niej wszystko, bo o to go poprosiła.
- Nie zdradzę jak to wszystko się zaczęło, ale najważniejsze jest jedno – zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia i wiedziałam, że to jest facet dla mnie. Chodzący ideał, chociaż z balastem życiowym, bo z żoną i dzieckiem. Nic sobie z tego nie robiłam. Wielu mężczyzn przez to przeszło, więc on też może się dla mnie poświęcić. Najpierw ja pokochałam jego, potem udało mi się rozkochać go we mnie. Nie planował tego i nawet przyznał, że uważał swoją żonę za tą jedyną. Ale zmienił spojrzenie, kiedy zrozumiał, że z nią nigdy nie będzie tak ciekawie, jak ze mną. Zaaranżowałam to bez żadnych skrupułów i dziś też nie żałuję – wyznaje.
Na razie sama nazywa to romansem, ale liczy na to, że będzie z tego nowa, szczęśliwa rodzina. Najpierw muszą się wyszumieć.
fot. Thinkstock
- Nie mieszamy razem, nie spędzamy ze sobą każdej wolnej chwili, nie padły żadne konkretne deklaracje. Wystarczy mi, że jego żona się dowiedziała i znienawidziła go do końca. Trochę żal, że utrudnia kontakty z dzieckiem, ale wierzę, że sobie z tym poradzi. Jesteśmy na etapie zabawy. Raz nocuję u niego, raz on u mnie, często gdzieś wyjeżdżamy. Sporo zaryzykował, bo oboje nie wiemy, co z tego ostatecznie wyjdzie. Ale czy zostawiłby ją, gdyby faktycznie w ich wspólnym domu była aż taka sielanka? Nie wydaje mi się. Ona osiadła na laurach i w ogóle się nie starała. Teraz on jest zupełnie nowym człowiekiem. Błysk w oku, pewniejsze ruchy, wyraźnie odżył. Wtedy był tylko tatą i mężem kobiety, która przestała go kręcić – twierdzi.
Do Weroniki docierają głosy, że główny ciężar winy spada na nią. To ona zawróciła mu w głowie i nie odradzała porzucenia rodziny. Sama nie ma wyrzutów sumienia.
- Mówimy o dorosłym mężczyźnie, który sam najlepiej wie, czego chce. Walczyłam o niego, to prawda, ale przecież do niczego nie mogłam go zmusić. Przemyślał sprawę i wyszło na to, że woli być ze mną. Dziecko nadal kocha i bardzo o nie dba, więc nie widzę problemu. Nikt nie powinien być ze sobą na siłę – tłumaczy.
fot. Thinkstock
Anna najpierw sama znalazła się w podobnej sytuacji. Mąż zaledwie rok po ślubie oznajmił, że nie widzi przed nimi wspólnej przyszłości. Związał się z inną, a sprawa rozwodowa wciąż jest w toku. Później na horyzoncie pojawił się on – żonaty, z dwójką dzieci, zupełnie inny od poprzedniego.
- Niektórzy myślą, że tak próbuję się zemścić za swoje niepowodzenia. Ktoś rozbił mi rodzinę, więc ja zrobię to samo. Może to tak wygląda, ale nie miałam takiego planu. Uczucie przyszło samo, kiedy nawet nie wiedziałam, że jest już mężem i ojcem. To nie była akcja odwetowa. W sumie to nawet mi żal jego byłej, ale uważam, że sama sobie na to zapracowała. Nie potrafiła go docenić, więc zrobiłam to ja. A dzieciaki wcale tak źle tego nie przeżyły i nawet mam z nimi kontakt. Lubią moją córkę. Jesteśmy ludźmi po przejściach i szkoda, że spotkaliśmy się dopiero teraz, ale mamy całe życie przed sobą. Nikt mi nie wmówi, że to moja wina. Raczej zasługa, bo trzeba dążyć do szczęścia – twierdzi.
Jej zdaniem z uczuciami nie można walczyć. Nawet jeśli lokujemy je w zajętym mężczyźnie.