Botoks, plastyka nosa, powiększanie ust - coraz więcej kobiet decyduje się na tego typu zabiegi, licząc na spektakularne efekty i wzrost poczucia własnej wartości, zaburzony przez wiele lat życia w towarzystwie małego biustu, wąziutkich ust albo za dużego nosa. Za jaką cenę?
Dodatkowo, jak przestrzegają eksperci, wstrzykiwanie botoksu w mięśnie twarzy niszczy mimikę. Toksyna uniemożliwia marszczenie brwi i tym samym utrudnia przeżywanie emocji.
Dzisiaj coraz więcej kobiet ochoczo poddaje się zabiegom medycyny estetycznej. Od lat triumfy święci botoks, czyli zastrzyki z toksyny botulinowej. Zbyt częste poddawanie się tego rodzaju zabiegom może być groźne w skutkach…
Mimo że botulinowe uzależnienie to zabawa kosztowna (za ostrzyknięcie całej twarzy trzeba zapłacić nawet półtora tysiąca złotych, a przecież zabiegi trzeba regularnie powtarzać!), codziennie przybywa jego ofiar.
Jednak dla niektórych kobiet ważniejsze od zdrowia i naturalnego wyglądu jest obsesyjne dążenie do wyimaginowanego ideału. Czy XXI wiek stanie się epoką plastikowych biustów i napompowanych ust?
W erze piękna przymusowego, nietrudno o kompleksy. Upływający czas odciska piętno na twarzach, z którym trudno się pogodzić. Lustro, zamiast być sprzymierzeńcem, staje się z dnia na dzień największym wrogiem dobrego samopoczucia i źródłem zaniżonej samooceny.
Eksperymenty z botoksem są szczególnie popularne w USA. Tam już od dobrych kilku lat w pewnych kręgach w dobrym tonie jest bywanie od czasu do czasu na „botox parties”, czyli imprezach z botuliną w roli głównej. Bogate panie relaksują się przy dobrym jedzeniu, a pan doktor między łykiem wina a kęsem sushi, wstrzykuje w ich twarze „rozluźniacz”.
Psychiczny przymus poddawania się kolejnym seriom zabiegów z botoksem zyskał już nawet stosowną nazwę – botoksoreksja.
Po wielu seriach zastrzyków, miłośniczki botoksu przeistoczyły się w posągi albo… potwory. Czasami wydają fortuny na usuwanie skutków nieudanych operacji.