Porodu nigdy nie da się przewidzieć z wyprzedzeniem, co do dnia i godziny. Państwo Domaradzcy mają w sumie sześcioro dzieci, a teraz do gromadki pięciu sióstr i jednego braciszka dołączyła kolejna dziewczynka. Przyszła na świat nietypowo, bo w samochodzie.
W dniu terminu planowanego porodu pan Mariusz zapytał żonę, czy ją odwieźć do szpitala. Ta odmówiła i poszła spać. Obudziła jednak męża około pierwszej w nocy, mówiąc, że nasilają się bóle, ale na razie jeszcze nie chce jechać. Zdanie zmieniła po godzinie. Szybko wsiedli do samochodu i z Godowa ruszyli do szpitala, do Wodzisławia na Śląsku.
Mariusz Domaradzki zrelacjonował „Faktowi” swoją szaloną podróż:
„Po kwadransie jazdy żona stwierdziła, że rodzi. Dodałem gazu i jak szalony gnałem do Wodzisławia. Jechaliśmy do szpitala, ale... nie dojechaliśmy. Złamałem wszystkie przepisy, jechałem pod prąd, prędkość przekraczałem trzykrotnie, ale i tak nie zdążyłem...”.
Zaledwie dwieście metrów od szpitala musiał się zatrzymać. Widać już było główkę dziecka. Mimo że to była ich 7. pociecha, pan Mariusz ani razu nie uczestniczył w porodzie i teraz też nie miał zamiaru. Okoliczności zmusiły go jednak do zmiany postanowień, sam musiał przywitać na świecie swoją córeczkę. Jego żona, Iza, wspomina tę sytuację:
„Malutka nie płakała, bardzo się przestraszyłam. Ale mąż pogłaskał ją delikatnie po pleckach, owinął swoją bluzą i już po chwili krzyczała, ile miała sił!”
Zobacz także:
Dziewczyna po aborcji wyrzuciła płód do ścieków! http://www.papilot.pl/lifestyle/news/2009/03/3392-dziewczyna-po-aborcji-wyrzucila-plod-do-sciekow.html
Bezdzietne z wyboru
http://www.papilot.pl/lifestyle/news/2009/03/3342-bezdzietne-z-wyboru.html