Polaków wiele dzieli, ale jedno na pewno łączy. Niemal wszyscy co roku obchodzimy Boże Narodzenie. Z badania przeprowadzonego w ubiegłym roku przez Instytut Badania Opinii RMF wynika, że przyznaje się do tego 98 procent rodaków. 1 procent świętuje tylko czasami, tyle samo ankietowanych wcale. Zmienia się także charakter tych świąt, które z religijnych, zaczynają mieć wymiar niemal wyłącznie rodzinny. 89 procent badanych daje prezenty najbliższym, a tylko 28 zawsze uczestniczy w pasterce. Z kolei za symbol tego szczególnego czasu 60 procent z nas uznaje choinkę, a Dzieciątko Jezus – tylko 5 proc.
Równocześnie rośnie liczba osób, które deklarują się jako niewierzące. Jest ich zdecydowanie więcej, niż nieuznający świąt 1 procent, więc wszystko wskazuje na to, że pozostali zasiadają przy wigilijnej wieczerzy raczej z przyzwyczajenia, niż potrzeby. Potwierdzają to nasze rozmówczynie, które mówią wprost – jesteśmy ateistkami. Do tematu podchodzą jednak w bardzo różny sposób. Odrzucają Boże Narodzenie lub traktują je jako świetną okazję do spotkania z rodziną.
W rozmowie z nami opowiadają o tym, jak świętują. W podejściu do tematu nie są jednak równie radykalne. Brak wiary może, ale wcale nie musi sprzyjać antyreligijnej postawie. Czy to oznacza życie w zakłamaniu, jak zarzucają im czasami krytycy?
KAROLINA, 28 LAT: PRZYNAJMNIEJ JEST CO ZJEŚĆ
Święta według naszej pierwszej bohaterki to szczególny czas, chociaż w jej przypadku pozbawiony religijnej refleksji. Do tematu podchodzi w bardzo podobny sposobów jak większość zlaicyzowanego społeczeństwa, traktując Boże Narodzenie jako możliwość spotkania z najbliższymi. Tylko tyle? Dla niej AŻ tyle!
- Nie pochodzę z religijnej rodziny, więc trudno się dziwić, że tak do tego podchodzę. Nigdy w życiu, kiedy słuchałam rodziców, nie pojawił się przed świętami wątek narodzin Chrystusa i tym podobne historie. Zawsze dużo się mówiło o wyborze choinki, jak zorganizować Wigilię, co ugotować, kogo zaprosić. To kolejna, tym razem cykliczna impreza, którą wszyscy lubimy. Nigdy nie śpiewaliśmy kolęd, chyba że dla żartów. Nie było też czytania fragmentów z Pisma Świętego. Karp, barszcz z uszkami i kutia były za to zawsze. Myślę, że tak to wygląda w większości polskich domów, ale raczej boimy się przyznać, że chodzi tylko o fajną atmosferę, jedzenie i prezenty. Ja nie mam z tym problemu - twierdzi.
Karolina deklaruje się jako towarzyska ateistka, która lubi spotkania przy stole. Nie widzi rozdźwięku między niewiarą a obchodzeniem świąt o charakterze religijnym.
- Często się słyszy, że to straszne zakłamanie. Nie wierzysz w Jezusa, który przyszedł na świat w żłóbku, ale organizujesz święta, więc oszukujesz siebie i innych. Oszustwem byłoby, gdybym udawała, że jest inaczej, a wszyscy wokół wiedzą, jakie mam podejście do tego tematu. Jeśli ktoś mnie odwiedza w tym czasie, to wie, że może liczyć na dobre jedzenie, ale raczej nie na pokarm duchowy. To nie moja bajka. W ciągu roku jesteśmy wszyscy strasznie zalatani, więc dobrze się tak spotkać, pośmiać i porozmawiać. Okazja nie gra roli, a tak się złożyło, że to dni ustawowo wolne od pracy i innych obowiązków. Jeśli nie w Boże Narodzenie, to kiedy? - pyta retorycznie.
Zdaniem naszej bohaterki, wbrew stwarzanym w Polsce pozorom, dla większości rodaków tak to właśnie wygląda. Gdyby było inaczej, to przed świętami panowałby tłok w kościołach, a nie centrach handlowych. To współcześnie bardziej tradycja narodowa, niż wyznaniowa. Sama zna zlaicyzowanych muzułmanów i Żydów, którzy nie mają problemu, by zasiąść przy wigilijnym stole z niepraktykującymi katolikami.
- Dlatego zawsze życzę nie błogosławionych, ale smacznych świąt – dodaje.
MARTA, 36 LAT: NIE PRZYKŁADAM RĘKI DO TEJ OBŁUDY
Zupełnie inne zdanie w tej kwestii ma nasza kolejna rozmówczyni. Dla niej święta Bożego Narodzenia w polskim wydaniu to istne szaleństwo i poplątanie pojęć. Zupełnie nie potrafi zrozumieć, że rzekomo tak religijny naród bardziej skupia się na zakupach, niż modlitwie. Dla niej to jeden wielki fałsz, który wynika z naszej słabości. Zamiast powiedzieć wprost „nie wierzę, nie świętuję”, większość boi się postawić sprawę jasno.
- Uwielbiam ludzi, ale drażni mnie kłamstwo. To musi być zaskakujące wyznanie, jak na ateistkę, bo o nas zawsze mówi się jak najgorzej. Uprzedzam – nie czczę Szatana. Pewnie dlatego, że w niego też nie wierzę. Polskie święta kojarzą mi się z nerwową atmosferą i odpustową otoczką. Trudno to nazwać inaczej, więc powiem wprost – to jest świąteczna szajba od której co roku mam ochotę uciec. Może kiedyś się uda wyjechać na przynajmniej 2 tygodnie grudnia i nie musieć na to patrzeć – wyznaje.
Jej dzieci, 7-letnia córka i 5-letni syn, nie zawsze rozumieją jej postawę. Ona uważa jednak, że dzięki zignorowaniu świąt, więcej zyskują, niż tracą.
W jej domu święta wymazano z kalendarza kilka lat temu, kiedy dzieci nie były w stanie jeszcze zauważyć różnicy. Ich wątpliwości pojawiły się w momencie, kiedy córka poszła do szkoły, a syn do przedszkola. Tam od tego tematu nie da się uciec. Marta tłumaczy to w prosty sposób – katolicy lub ludzie udający katolików świętują, a my katolikami nie jesteśmy, więc dlaczego mielibyśmy to robić? Tak samo jak nie obchodzimy świąt związanych z innymi wyznaniami.
- Wbrew pozorom, najtrudniej nie było z dziećmi, ale moimi rodzicami. Kiedy pierwszy raz odmówiłam udziału w Wigilii, nie mogli się z tym pogodzić. Dzisiaj już wiedzą, że możemy wpaść z wizytą w którykolwiek ze świątecznych dni, ale na pewno nie wchodzi w grę tradycyjna kolacja 24 grudnia. Wybiłam im też z głowy kupowanie prezentów dzieciom. W roku jest kilka innych okazji, kiedy możemy je obdarować. One naprawdę z tego powodu nie cierpią. Jak spędzamy ten czas? Mamy wolne, bo nie ma innego wyjścia. Chodzimy do kina, jeździmy na łyżwach, oglądamy filmy w domu, zamawiamy coś dobrego do jedzenia. Jest rodzinnie i na luzie – zapewnia.
Czy czuje się nierozumiana? Tak. Nikt nie wytyka jej poglądów, ale mało kto jest w stanie zrozumieć, że nie ulega świątecznej gorączce. Niektórzy jej tego zazdroszczą.
ZUZANNA, 17 LAT: NIE MAM INNEGO WYJŚCIA
W przeciwieństwie do naszych dorosłych bohaterek, ona nie może sobie pozwolić na pełną dowolność. Wciąż mieszka z rodzicami, którzy obchodzą święta. Co dla niej szczególnie kłopotliwe, oprócz jedzenia i prezentów, ważna jest dla nich także warstwa duchowa. Nie pozostaje jej nic innego, jak patrzeć na to z boku.
- Rodzice są, jacy są, i ich już nie zmienię. Ich zdaniem muszę się podporządkować, bo wszyscy normalni ludzie świętują. Jakoś bym zniosła, gdyby chodziło tylko o wspólny posiłek i prezenty pod choinką, ale dla nich to za mało. Co roku wysłuchuję kolęd, które głośno śpiewają, tata czyta fragment Biblii, potem ciągną mnie na pasterkę. Tak, jakbym nie miała co robić w nocy. W tym roku na pewno się nie dam, ale Wigilii nie uniknę. Są z tego powodu sprzeczki, bo kiedy oni się modlą albo coś śpiewają, ja zaczynam jeść. Ich zdaniem to błąd i brak szacunku. A w jaki inny sposób mam pokazać swoje zdanie? - zastanawia się nastolatka.
Nasza młoda rozmówczyni jest przekonana, że kiedy sama założy rodzinę, nie będzie obchodziła świąt. Ona także uważa, że to dwulicowe i tchórzliwe.
- Denerwuje mnie, że tak łatwo się przyzwyczajamy do niektórych rzeczy i potem boimy się coś w swoim życiu zmienić. Jak wierzyłam, to mogłam świętować. Teraz nie wierzę i jest mi to zbędne. Przez moich rodziców wychodzę na obłudnika, bo zawsze mówię, że jestem szczęśliwą ateistką, ktoś zapyta np. o Wigilię i wychodzę na kłamczucha. Taka ze mnie niewierząca, a pewnie pierwsza dzielę się opłatkiem i śpiewam kolędy. W Polsce trudno się żyje takim osobom, jak ja. Na religię nie chodzę, ale kogo to rusza? Potem i tak zmuszają nas do jakichś religijnych przedstawień, co roku jest świąteczny apel dla wszystkich. Rodzice też mi w tym nie pomagają – żali się.
Dla Zuzanny święta to wyłącznie element tradycji, do której jest zmuszana. Gdyby to od niej zależało, koniec grudnia spędzałaby dokładnie w ten sam sposób, co resztę roku.
Czy któraś z Was jest w podobnej sytuacji?