Każdego roku tysiące polskich nastolatek zachodzi w ciążę. Pierwsze zauroczenie, spontaniczna decyzja o chwili bliskości z chłopakiem, brak podstawowej wiedzy na temat antykoncepcji i po wszystkim. Dziewczyna próbująca zasmakować w dorosłości, wkrótce będzie musiała dorosnąć już naprawdę. Ciąża i poród to nie kolejny młodzieńczy wybryk, ale najpoważniejsze wyzwanie, z jakim przyjdzie jej się zmierzyć. I chociaż często o tym zapominamy, nie tylko ona. Niezależnie od tego, czy młody partner i jego rodzina poczują się do odpowiedzialności, największy ciężar spada zawsze na rodziców zbyt młodej mamy.
Marta doskonale zdaje sobie z tego sprawę. W jej życiu ten scenariusz się powtarza. Kiedyś sama była 16-latką spodziewającą się dziecka, dzisiaj jej własna córka jest w identycznej sytuacji. Jak twierdzi, dopiero teraz zrozumiała, z czym musieli się zmierzyć rodzice, kiedy dłużej już nie mogła ukrywać ciąży. Nie dziwi się ich gwałtownej reakcji, rozumie płacz matki, pretensje ojca. Ma jednak nadzieję, że i tym razem wszystko skończy się dobrze.
Przykład naszej bohaterki potwierdza regułę, o której specjaliści wspominają nieśmiało od wielu lat. Wpływ na nasze dzieci ma nie tylko zachowanie tu i teraz, ale cała nasza historia życia. Córka Marty nie wyciągnęła lekcji z trudnych doświadczeń matki. Powieliła schemat, który wydarzył się kilkanaście lat temu. Podobno zupełnie nieświadomie. Czy aby na pewno?
Marta ma dopiero 33 lata i nigdy nie przypuszczała, że w tak młodym wieku zostanie babcią. Podejrzewała, że stanie się to znacznie wcześniej, niż w przypadku jej koleżanek, ale nie do tego stopnia. Córkę urodziła mając 17 lat, więc rola babci przed czterdziestką była nie tyle oczekiwana, co zupełnie naturalna. Przed czterdziestką, nie zaraz po 30. urodzinach.
- Dzisiaj trochę się z tego śmieję, ale jak dobrze pójdzie, to dożyję praprawnucząt. Z jednej strony to piękna perspektywa, ale wolałabym żeby córka nie zaskakiwała mnie w ten sposób. Przeżyłam to i wiem, że ciąża w tym wieku to zwykła nieodpowiedzialność. Pluję sobie w brodę, że temu nie zapobiegłam. Wiedziałam przecież, do czego zdolne są nastolatki, sama wywinęłam rodzicom taki numer. To wszystko na nic. Wzięła ze mnie przykład i cóż tu więcej mówić. Przecież ja się nie mogę na ten temat mądrzyć, bo kiedyś zrobiłam to samo. Nie jestem w tej sprawie autorytetem. Mam nadzieję, że przynajmniej, jeśli chodzi o wychowanie maleństwa, mogę jej coś sensownego przekazać – zastanawia się nasza rozmówczyni.
- Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie i tym podobne rzeczy, ale to wszystko wygląda niemal identycznie. Zgadza się wiek, okoliczności, dosłownie wszystko. Mam tylko nadzieję, że dziecko będzie miało ojca z prawdziwego zdarzenia. Tego córce nie dałam – wspomina.
Nasza bohaterka pochodzi z małej miejscowości na Podkarpaciu. Wychowywała się w domu z rodzicami, dziadkami i młodszym rodzeństwem. Z trzech sióstr tylko jedna nie urodziła dziecka przed ukończeniem 20. roku życia. Potomstwa nie ma do dzisiaj, bo wystąpują problemy z zajściem w ciążę. Kilka lat temu przeniosła się z córką do Warszawy. Kiedy wreszcie zaczęła stawać na nogi, pojawił się problem.
- Mam pretensje do córki i chyba są uzasadnione. Przez lata kiepsko nam się wiodło. Jej ojciec interesował się nią przez może rok po narodzinach. Przychodził do nas raz na tydzień, rzucał banknotem „na pieluchy” i tyle go widziałyśmy. Później zupełnie zerwaliśmy kontakt, ale udało mi się wywalczyć alimenty. Niewielkie, ale to zawsze coś. Mało brakowało, a rodzice wyrzuciliby mnie z domu. Kiedy dowiedzieli się o ciąży, wpadli w szał i panikę. Krzyk, płacz, wystawianie moich rzeczy za drzwi. Matka mówiła, że nigdy tego nie zaakceptuje, ojciec chciał ukręcić łeb chłopakowi. Potem to się jakoś uspokoiło. Urodziłam i mogłam skończyć szkołę średnią. Pomagała mama i babcia – opowiada Marta.
Nasza rozmówczyni zdała maturę, ale nie miała większych wymagań od życia. Cieszyła się, że dziecku nic nie brakuje. Pracowała w wiejskim sklepie, później otworzyła własny w sąsiedniej miejscowości. Wtedy poczuła, że jednak stać ją na więcej.
- Do Warszawy przeprowadziłyśmy się w 2009 roku. Ściągnął nas tutaj mój były już partner. Poznaliśmy się zupełnie przypadkiem. Był przedstawicielem handlowym i zajrzał do mojego sklepu, żeby wcisnąć mi jakiś towar. Objeżdżał wtedy pół Polski. Towaru nie wzięłam, ale on wpadł mi w oko. Jakimś cudem ja jemu też. Nie chcę mówić więcej, ale nic z tego nie wyszło. Rok po przyjeździe do Warszawy coś się popsuło i musiałam decydować – zostajemy czy uciekam do domu. Jestem tutaj do dziś, mam fajną pracę, jestem fakturzystką z dużej firmie. Na wieś jeżdżę tylko od święta. Dobrze mi się tutaj żyje. Myślałam, że jak odetnę córkę od tego środowiska, to jakoś inaczej pokieruje swoją przyszłością. Teraz wiem, że to nie miejsce, ale ludzie wywierają na nas podświadomy wpływ – twierdzi.
- Wiadomo, że w stolicy wpadki małolat też się zdarzają. Ale na pewno nie tak często, jak u nas. Na wsi kończysz 18 lat i trzeba rodzić. Jak zdarzy się wcześniej, to rodzina pokrzyczy, popłacze, ale się przyzwyczai. Tutaj od razu utożsamia się to z patologią. Wiem, bo córka praktycznie nie ma życia w swojej szkole. A ja głupia myślałam, że wreszcie ktoś w rodzinie skończy studia. Teraz coraz mniej w to wierzę, ale może jakimś cudem? Zrobię wszystko, żeby dokończyła liceum i poszła na studia. Jak będzie trzeba, to na siłę ściągnę tutaj matkę, żeby pomogła w opiece. Ja pracy nie rzucę, bo bez pieniędzy nic nie znaczysz – mówi Marta.
Kiedy Marta dowiedziała się o ciąży córki, natychmiast pomyślała, że 16-latka ukrywała przed nią swojego chłopaka. Wkrótce okazało się, że żadnej sympatii nie ma i nie było. Zbłądziła z przypadkowym kolegą.
- Potraktujcie to z przymrużeniem oka, ale gdyby to chociaż był syn jakiegoś polityka, adwokata, albo lekarza... Ale nie, tatusiem okazał się chłopak z wielodzietnej rodziny, która ledwo wiąże koniec z końcem. Jak się o wszystkim dowiedziałam? Oczywiście nie z ust córki, bo jak wzorować się na matce, to do końca. Ja też nie odbyłam nigdy takiej rozmowy z rodzicami. Dowiedzieli się przypadkiem, kiedy usłyszeli moją rozmowę z koleżanką. Tutaj było podobnie, bo dziewczyna z jej klasy powiedziała o wszystkim wychowawczyni, a ona zadzwoniła do mnie. Przez dwa dni nie dałam niczego po sobie poznać. Udawałam, że nic nie wiem, a w głębi duszy śmiałam się nerwowo z tego, co ona wyprawia. Godzinne wizyty w toalecie tłumaczyła problemami żołądkowymi, zakładała na siebie obszerne ubrania. Mogłam to wszystko zauważyć wcześniej, ale do głowy by mi nie przyszło – twierdzi.
- Nie chciałam się nad nią psychicznie znęcać. Weszłam tylko pewnego dnia do jej pokoju i powiedziałam „wiem”. Płakałyśmy do następnego ranka – wspomina.
- Zawsze robię dobrą minę do złej gry, ale nie oszukujmy się. Strasznie ciężko było mi się z tym pogodzić. Kiedy zadzwoniłam z tą informacją do domu, tata stwierdził tylko, że „niedaleko pada jabłko od jabłoni”. Teraz już jakoś spokojniej na to patrzę, chociaż zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji. Ona jest za młoda na macierzyństwo, ja jestem za młoda na bycie babcią. Ale dziecko się rozwija, zaraz przyjdzie na świat. Jedyne co mogę, to otoczyć go najlepszą opieką – mówi Marta.
Jak twierdzi nasza bohaterka, przez dłuższy czas nie rozpatrywała problemu w kategorii „będę młodą babcią”. Uświadomiła to sobie całkiem niedawno, kiedy obliczyła, że kiedy będzie miała 40 lat, jej wnuk będzie rozpoczynał naukę w pierwszej klasie.
- To znacznie utrudnia moją sytuację, bo jaki facet chciałby się wiązać z babcią? Ale może nie będzie tak źle... - kończy optymistycznym akcentem.
- Powiedziałam jasno, że strasznie się na niej zawiodłam. I to nie jest gadanie starej matki, która nic nie wie o życiu. Kto jak kto, ale ja wiedziałam doskonale, czym to się może skończyć. Mówiłam spokojnie, nie krzyczałam. Zapytałam tylko, co zamierza. Była zupełnie bezbronna, tak jak ja kiedyś. Zapewniłam ją, że damy radę. Będzie ciężko, ale nie ma innego wyjścia. Teraz córka jest już w 6. miesiącu. Ciąża jest bardzo widoczna, ale czuje się dobrze. Nie chodzi na wszystkie lekcje. Mimo wszystko widzę, że daje z siebie wszystko. To mi daje nadzieję, że jednak nie zmarnuje sobie życia. Jest silna po mamie – uśmiecha się Marta.
Do rozwiązania pozostało już niewiele czasu. Ojciec dziecka, choć równie młody, przejmuje się losem nastolatki. Regularnie ją odwiedza i oferuje pomoc. Trudno powiedzieć, czy znajomość przypieczętowana ciążą doprowadzi do poważnego związku, ale teraz wsparcia dziewczynie nie brakuje. Interesują się także jego rodzice, którzy regularnie kontaktują się z Martą i jej córką.
- Może coś z tego będzie? Są za młodzi na deklaracje, ale to dobrze wróży. To miły chłopiec. Zagubiony, przerażony, ale w jakimś sensie odpowiedzialny – twierdzi.